Po przeczytaniu tej książki czułam się tak zmęczona, jakbym przebiegła maraton, a to... męczy mnie jeszcze bardziej. Jestem zmęczona głupotą głównej bohaterki, jej niezdecydowaniem i traktowaniem ludzi tak, jakby kompletnie nic nie znaczyły dla niej ich emocje; zmęczona Maxonem, bo o ile wcześniej nie miałam praktycznie powodów, żeby go nie lubić, to po przeczytaniu „Elity” nabrałam ich całkiem sporo; jestem zmęczona trójkątem miłosnym, który w wykonaniu Ameriki wyglądał jak odbijanie piłeczki pingpongowej (dlaczego? o tym za chwilę); i przede wszystkim jestem zmęczona tym, że przez ponad 300 stron czytałam historię, która jest w zasadzie... o niczym.
Walka w Eliminacjach robi się coraz bardziej zacięta, zwłaszcza, że zamiast trzydziestu pięciu dziewcząt, teraz zostało ich zaledwie sześć. Uczucia Ameriki wobec Maxona stają się coraz silniejsze, co nie znaczy jednak, że relacja pomiędzy nimi jest łatwa, biorąc pod uwagę fakt, że w zamku, na stanowisku gwardzisty, pojawił się Aspen, którego America wciąż nie przestała kochać.
Ta książka powinna być przestrogą dla każdego, kto planuje wpleść w swoją powieść trójkąt miłosny, ponieważ tak marnej relacji pomiędzy trójką bohaterów dawno nie spotkałam. Nawet sobie nie wyobrażacie, jak niesamowicie męczyło mnie czytanie o niezdecydowaniu głównej bohaterki, bawienie się uczuciami Aspena i Maxona, jakby nic kompletnie one dla niej nie znaczyły, bo pomimo tego, że tej drugiej postaci nie mogę wręcz znieść, to jest mi tego biednego chłopaka najzwyczajniej w świecie żal, że utknął z tak tragiczną dziewczyną, która najwyraźniej ma w głębokim poważaniu jego emocje. Niemożliwie denerwowało mnie to, że za każdym razem, gdy America złościła się na Maxona to w jednej chwili biegła w ramiona Aspena, żeby na nowo poczuć się wartościową, a gdy Maxon znów okazał jej serce - wówczas wracała ona do niego niczym piesek z podkulonym ogonem - i tak przez całą książkę, niczym gra w pingponga.
Nie to było jednak najgorsze, zdecydowanie najwięcej nerwów kosztowało mnie wysłuchiwanie rozpaczań głównej bohaterki, gdy Maxon choć na chwilę okazał zainteresowanie innymi uczestniczkami Eliminacji, a przecież - uwaga! uwaga! cóż za zaskoczenie! - taki jest ich cel, do diabła! To w końcu on ma podjąć decyzję, która z dziewczyn jest najlepszą kandydatką na żonę, która jest w stanie zapewnić mu szczęście. A jednak nie, odrobina zainteresowania okazana przez Maxona sprawiła, że America strzelała focha niczym mała dziewczynka, gdy tylko przyłapała go na rozmowie z inną kandydatką. Na litość boską, Maxon ma prawo związać z kimkolwiek tylko chce, choćby miała to być Celeste. Ba, a niech i się zwiąże nawet z Aspenem, jeżeli tylko ma ochotę i jeżeli to zapewni mu szczęście! Ktoś powinien porządnie Americą potrząsnąć, bo tak okropnej i działającej na nerwy postaci jeszcze nigdy w literaturze nie spotkałam.
Cieszy mnie to, że autorka postanowiła trochę więcej miejsca poświęcić na kwestie polityczne i zwrócić uwagę na niedoskonałości Illei. Szkoda tylko, że były one tłem do „miłosnego dramatu” głównej bohaterki, jednak to właśnie ta kwestia sprawia, że widzę w tej trylogii naprawdę duży potencjał. Potencjał, który został zmarnowany taką a nie inną postacią i całkowitym skupieniem się na źle poprowadzonym trójkącie miłosnym, ponieważ do stworzenia świetnej książki wystarczyłaby większa ilość uwagi w stronę polityczno-społecznych kwestii oraz większa szczypta metaforyki, bo jeżeli America ma w jakiś sposób symbolizować wolność... jeżeli ma symbolizować cokolwiek, to ja niestety tego nigdzie nie widzę.
Jestem w szoku tym, jak źle odebrałam tę książkę, ponieważ o ile czytaliście moją recenzję „Rywalek”, to na pewno wiecie, że byłam szczerze z tej książki zadowolona. „Elita” niestety nie dostarczyła mi tak dużej ilości rozrywki, co prawda czytało mi się ją bardzo szybko, ponieważ dzięki nieskomplikowanemu, bardzo prostemu językowi płynęłam przez tę powieść jak szalona, to jednak nie wystarczy to, żeby ocenić tę książkę pozytywnie. Fakt faktem jednak, że było kilka momentów, które czytało mi się znakomicie (m.in. te z Aspenem w roli głównej, cóż za niespodzianka), były też takie chwile, w których nie mogłam powstrzymać się przed parsknięciem śmiechem, za co „Elita” otrzymuje duży plus. Niestety płaczliwość Ameriki przez praktycznie całą książkę i jej okropny charakter sprawia, że nie mogę zachwycić się tą książką. Tak samo jak i „Elita” - koniec tej trylogii jest raczej do przewidzenia, ale jeżeli Maxon ma i zamierza spędzić resztę swojego życia z tak niestabilną emocjonalnie babą to ja dziękuję bardzo i zaczynam się martwić, czy z jego postrzeganiem świata wszystko jest w porządku.
Ocena: 5,5/10