Moje podekscytowanie tą
powieścią było dosyć spore – pomimo wielu negatywnych recenzji ja i tak nie mogłam się doczekać
sięgnięcia po „Pustą noc”. Coś mi mówiło, że może to być
bardzo ciekawa, lekka i odprężająca lektura, a moja zdająca się
coraz bardziej rozkwitać miłość do mitologii słowiańskiej
sprawiała, że obojętne przejście obok tej książki było rzeczą
niemożliwą. Cóż, szkoda, bo dzięki temu oszczędziłabym sobie
prawie dwóch tygodni męczarni, jaką było czytanie tej powieści.
„Pusta noc” opowiada
o Magdzie, z pozoru zwykłej dwudziestolatce, która pracuje w małej
księgarni, a w wolnych chwilach... zamiast spotykać się ze
znajomymi – poluje na potwory. Mając za wsparcie wujka Feliksa,
wykwalifikowanego, ponad stuletniego żniwiarza, dzielnie rozprawia
się z upiorami, których większość nie spotyka nawet w swoich
najgorszych koszmarach. Względnie rutynowe życie dziewczyny zmienia
się drastycznie wraz z pojawieniem się Mateusza, z którym zaczyna
łączyć ją pewne powoli rodzące się uczucie oraz przybycie
najpotężniejszej, niebezpiecznej istoty, z jaką Magda miała do
tej pory do czynienia.
Pisząc tę recenzję,
myśląc o tej książce, o wszystkim, co wydarzyło się na jej
kartach – czuję po prostu niesamowity niesmak. Pomimo tego, że
moje oczekiwania względem niej naprawdę nie były duże, to i tak
niesamowicie mnie ona zawiodła, a czytanie jej nie dostarczyło mi
ani odrobiny przyjemności. Te dwa tygodnie, w trakcie których
próbowałam rozprawić się z tą książką były dla mnie
prawdziwym horrorem. Po raz pierwszy od dłuższego czasu odkładałam
sięganie po dany tytuł nie dlatego, iż był on tak dobry, że nie
miałam ochoty go kończyć – wręcz przeciwnie, historia ta była
tak nudna, tak bardzo zniechęcająca, że wielokrotnie miałam
ochotę na odłożenie jej już w połowie i zapomnienie, że
kiedykolwiek miałam ją w rękach.
Spośród szeregu
rozczarowań, jakie podarowała mi „Pusta noc”, największe z
nich wiąże się zdecydowanie z motywem mitologii słowiańskiej, z
tym, w jaki sposób autorka potraktowała ten aspekt i jak go w
swojej powieści przedstawiła. Fakt faktem – został on
potraktowany do bólu po macoszemu, pojawiające się w „Pustej
nocy” upiory traktowane były, takie mam wrażenie, jako coś
oczywistego, co nie wymagało większego wytłumaczenia lub – co w
sumie najważniejsze – zarysowania ich tła, dzięki czemu
stawałyby się... bardziej rzeczywiste, jakkolwiek to brzmi.
Niestety żadne z wierzeń, żadne z upiorów nie zostały zbyt
dobrze zarysowane, co boli mnie chyba najbardziej. Nie dość, że
tych słowiańskich elementów było moim zdaniem naprawdę mało
(co jest samo w sobie absurdem, biorąc pod uwagę fakt, że historia
ta ma na dobrą sprawę opierać się na tych wierzeniach), to
jeszcze ich bardzo słabe przedstawienie sprawiło, że tego
mitologicznego klimatu nie czuć tutaj ani przez chwilkę.
Mówienie, że książka
jest nudna to naprawdę żaden argument przemawiający za tym, że
„Pusta noc” nie jest warta przeczytania i ja doskonale zdaję
sobie z tego sprawę, mimo wszystko jednak jej akcja prowadzona jest
w sposób tak nużący, że za jednym posiedzeniem nie byłam w
stanie przeczytać więcej niż kilkanaście stron, gdyż większa
ich ilość sprawiała, że dosłownie zasypiałam. Wydarzenia
rozgrywające się na kartach tej powieści nie robiły na mnie
żadnego wrażenia, bardzo często czułam, że jej tempo chwilowo
toczy się coraz wolniej, aż dochodziło do sytuacji, w których,
dłużyła się ona do tego stopnia, że czytanie tej powieści
stawało się prawdziwą udręką. Zdecydowanie zabrakło mi tutaj
nieco bardziej ekscytujących wrażeń, dużo szybszego tempa,
sytuacji, które napędzałyby akcję, większej ilości scen, które
sprawiałyby wrażenie punktów kulminacyjnych, ale nimi nie były, a
jedynie rozbudzały we mnie apetyt na poznanie dalszego ciągu tej
historii. W „Pustej nocy” nie dzieje się nic, absolutnie nic
ciekawego i właśnie z tego powodu jej czytanie było dla mnie tak
trudne.
Bardzo nie spodobał mi
się styl, w jakim napisana jest ta książka, język autorki,
ponieważ o tzw. „lekkim piórze” zdecydowanie nie może być
tutaj mowy. Wiele zdań niesamowicie zgrzytało mi podczas czytania
głównie ze względów stylistycznych, ale również z powodu braku
pewnego realizmu. W wypowiedziach bohaterów brakowało mi
autentyczności, nie były to zdania, które mogłyby zostać
wypowiedziane przez prawdziwych ludzi, przez osoby z krwi i kości.
Jakby tego było mało – także i humor prezentowany na kartach tej
powieści był humorem na raczej niskim poziomie, dosyć drętwy,
wywołujący u mnie jedynie uśmiech politowania.
„Pusta noc” jest w
gruncie rzeczy również powieścią bardzo przewidywalną, ten
wielki „twist”, który przedstawia autorka na końcu historii
jest czymś tak bardzo oczywistym, że domyśliłam się go już na
długo przed połową książki. Bohaterowie nie zachwycają swoimi
charakterami, to raczej puste, papierowe postacie, których losy w
żaden sposób nie dostarczały mi większych emocji, a relacje
między nimi powstawały na zasadzie opisowej – więcej było
mówienia o tym, że coś ich łączy, niż faktycznego ukazania tych
relacji, jak chociażby w przypadku Magdy i Mateusza – gdzie to
wspomniane uczucie? Książka Pauliny Hendel zdecydowanie nie jest
powieścią, którą mogłabym komukolwiek polecić, bardzo żałuję
straconego na nią czasu, a jeżeli szukacie lekkich i odprężających
powieści (choć również nie bez wad) w słowiańskich klimatach,
wówczas proponuję sięgnąć po serię „Kwiat paproci”
Katarzyny Bereniki Miszczuk, w niej przynajmniej dzieje się coś, co
absorbuje uwagę czytelnika.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy opublikowany komentarz, opinia czytelników mojego bloga naprawdę wiele dla mnie znaczy i gorąco motywuje do dalszego pisania.