Ochota na obejrzenie tego serialu naszła mnie dosłownie w jednej sekundzie, w kolejnej już odpalałam pierwszy odcinek i czekałam dosłownie chwilę, aż się załaduje. Od dłuższego czasu planowałam obejrzenie czegoś bardzo lekkiego, dzięki czemu będę mogła odprężyć się i z łatwością zabić czas. Nie liczyłam na to, że Faking It okaże się serialem wybitnie dobrym i wymagającym, ponieważ czegoś takiego zdecydowanie nie należy wymagać od seriali puszczanych na MTV (doskonałym przykładem jest tragiczny Teen Wolf, którego jakiś czas temu recenzowałam), a jednak moje oczekiwania minimalnie wzrastały za każdym razem, gdy widziałam pozytywne opinie widzów na wielu stronach internetowych. Ja osobiście do zachwyconych tą produkcją zdecydowanie nie należę.
Faking It opowiada historię dwóch dziewczyn, najlepszych przyjaciółek od czasów przedszkola - Amy (blondynka ze zdjęcia) i Karmy (brunetka). Pewnego dnia będąc na imprezie zostają przypadkiem wyoutowane przed wszystkimi imprezowiczami i mylnie wzięte za lesbijki. Dla Karmy jest to jednak idealny sposób na zdobycie popularności w zadziwiająco tolerancyjnej szkole, gdzie bycie innym oznacza bycie cool. Amy nie jest zadowolona z tego pomysłu, tym bardziej, kiedy okazuje się, że po ich pierwszym pocałunku faktycznie zaczynają nachodzić ją pewne dziwne uczucia wobec najlepszej przyjaciółki, która ku jej nieszczęściu zainteresowana jest tylko chłopcami.
Problem tego serialu tkwi w tym, że wszystko w nim jest strasznie przedramatyzowane. Jeżeli obejrzycie sobie jakiś zwykły, tani film dla nastolatków to zapewne większość z Was pomyśli sobie, że za dużo w nim dramatu i kombinacji. Wyobraźcie sobie w takim razie, że z Faking It jest dwa, a nawet i trzy razy gorzej - tego serialu nie da się po prostu oglądać bez ciągłego myślenia o tym, jak nienaturalnie i dziwnie zachowują się niektórzy bohaterowie oraz jak bardzo robią z igły widły (naprawdę!). Z drugiej strony jednak można się tego spodziewać, biorąc pod uwagę fakt, że duża część wydarzeń ma miejsce w szkole (współczesna szkoła = duuuża ilość dramatu, może za bardzo uogólniam, ale dla mnie ma to spory sens), jest jednak ilość tego przedramatyzowania, którą przeciętny widz może znieść, a którą serial ten stanowczo przekroczył.
Kolejny problem miałam z bohaterami, z którymi nie za bardzo mogłam się utożsamić i przede wszystkim... polubić ich, bo w tym tkwi właśnie cały kłopot. Na pierwszy ogień niech pójdzie Karma, która zdecydowanie najbardziej działała mi na nerwy. Ciężko mi uwierzyć w to, że Amy przyjaźni się z kimś tak niesamowicie zapatrzonym w siebie i zwracającym uwagę niemal tylko i wyłącznie na własne problemy. Nawet, jeżeli Karma miała chwile jakiegoś mentalnego przebłysku, to i tak ciężko mi było uwierzyć w jej nagłą dobroć i bezinteresowność, bo w większości przejmowała się tylko i wyłącznie własnymi (zwłaszcza miłosnymi) problemami.
Drugim bohaterem, którego szczerze nie mogłam znieść jest Liam - to chłopak, w którym Karma zakochuje się od pierwszego wejrzenia (mmm, jak oryginalnie). Dałabym mu miano tandetnego lowelasa, w języku angielskim jest jednak jeszcze lepsze określenie - douchebag. Musielibyście obejrzeć, żeby zrozumieć, o co mi dokładnie chodzi, problem jednak w tym, że denerwowało mnie samo jego zachowanie (żeby nie napisać, że samo jego istnienie, ale posunęłabym się chyba odrobinę za daleko), bez jakiegoś konkretnego powodu (nielubienie jakiegoś bohatera bez powodu to jednak norma, więc nawet nie czuję się z tym dziwnie).
Zabrałam się za oglądanie tego serialu ze względu na tematykę homoseksualizmu, którą - jak niektórzy z Was zapewne dobrze wiedzą - szczerze uwielbiam i którą bardzo się interesuję. Niemniej jednak mam dziwne wrażenie, że temat ten został całkowicie stłamszony przez wiele innych wątków, m.in. właśnie przez totalnie beznadziejny i niewiarygodnie nudny wątek miłosny Karmy i Liama. Amy nie jest wybitnie interesującą postacią, ale na tyle interesującą, żeby była motywem wiodącym, którym z resztą zdecydowanie powinna być, biorąc pod uwagę fakt, o czym ten serial tak właściwie jest. Ja jednak czuję, jakby kompletnie o niej zapomniano i skupiano się na tym, co powinno być tylko i wyłącznie tłem dla historii Amy, odkrywania swojej własnej seksualności czy chociażby próby odnalezienia się w nowym świecie. To ona powinna grać tutaj główne skrzypce, a tak się niestety nie dzieje.
Faking It to całkowicie bezrefleksyjny serial, można go obejrzeć po to, żeby całkowicie się przy nim odmóżdżyć, ale żeby cokolwiek z niego wynieść? Ta opcja raczej odpada. Pomimo poruszania ważnego tematu serial ten zrobiony jest raczej na bardzo niskim poziomie, który zbyt wiele sobą nie prezentuje. Nie nazwałabym go jednak stratą czasu, ponieważ zapewnił mi dobrą rozrywkę na 2-3 dni, na tym jednak zdecydowanie koniec mojej przygody z tą produkcją i po obejrzeniu wszystkich dostępnych odcinków stanowczo temu serialowi dziękuję.
Kolejny problem miałam z bohaterami, z którymi nie za bardzo mogłam się utożsamić i przede wszystkim... polubić ich, bo w tym tkwi właśnie cały kłopot. Na pierwszy ogień niech pójdzie Karma, która zdecydowanie najbardziej działała mi na nerwy. Ciężko mi uwierzyć w to, że Amy przyjaźni się z kimś tak niesamowicie zapatrzonym w siebie i zwracającym uwagę niemal tylko i wyłącznie na własne problemy. Nawet, jeżeli Karma miała chwile jakiegoś mentalnego przebłysku, to i tak ciężko mi było uwierzyć w jej nagłą dobroć i bezinteresowność, bo w większości przejmowała się tylko i wyłącznie własnymi (zwłaszcza miłosnymi) problemami.
Drugim bohaterem, którego szczerze nie mogłam znieść jest Liam - to chłopak, w którym Karma zakochuje się od pierwszego wejrzenia (mmm, jak oryginalnie). Dałabym mu miano tandetnego lowelasa, w języku angielskim jest jednak jeszcze lepsze określenie - douchebag. Musielibyście obejrzeć, żeby zrozumieć, o co mi dokładnie chodzi, problem jednak w tym, że denerwowało mnie samo jego zachowanie (żeby nie napisać, że samo jego istnienie, ale posunęłabym się chyba odrobinę za daleko), bez jakiegoś konkretnego powodu (nielubienie jakiegoś bohatera bez powodu to jednak norma, więc nawet nie czuję się z tym dziwnie).
Zabrałam się za oglądanie tego serialu ze względu na tematykę homoseksualizmu, którą - jak niektórzy z Was zapewne dobrze wiedzą - szczerze uwielbiam i którą bardzo się interesuję. Niemniej jednak mam dziwne wrażenie, że temat ten został całkowicie stłamszony przez wiele innych wątków, m.in. właśnie przez totalnie beznadziejny i niewiarygodnie nudny wątek miłosny Karmy i Liama. Amy nie jest wybitnie interesującą postacią, ale na tyle interesującą, żeby była motywem wiodącym, którym z resztą zdecydowanie powinna być, biorąc pod uwagę fakt, o czym ten serial tak właściwie jest. Ja jednak czuję, jakby kompletnie o niej zapomniano i skupiano się na tym, co powinno być tylko i wyłącznie tłem dla historii Amy, odkrywania swojej własnej seksualności czy chociażby próby odnalezienia się w nowym świecie. To ona powinna grać tutaj główne skrzypce, a tak się niestety nie dzieje.
Faking It to całkowicie bezrefleksyjny serial, można go obejrzeć po to, żeby całkowicie się przy nim odmóżdżyć, ale żeby cokolwiek z niego wynieść? Ta opcja raczej odpada. Pomimo poruszania ważnego tematu serial ten zrobiony jest raczej na bardzo niskim poziomie, który zbyt wiele sobą nie prezentuje. Nie nazwałabym go jednak stratą czasu, ponieważ zapewnił mi dobrą rozrywkę na 2-3 dni, na tym jednak zdecydowanie koniec mojej przygody z tą produkcją i po obejrzeniu wszystkich dostępnych odcinków stanowczo temu serialowi dziękuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy opublikowany komentarz, opinia czytelników mojego bloga naprawdę wiele dla mnie znaczy i gorąco motywuje do dalszego pisania.