Jednym z powodów, dla którego kocham książki jest to, że mogę odbyć niesamowite przygody do zupełnie innych miejsc, w których nigdy wcześniej nie byłam, mogę odkryć lądy, które wciąż są mi nieznane, mogę przenieść się w czasie, mogę zobaczyć miejsca tak bajeczne, iż na zawsze zapadają mi one w pamięć - a to wszystko bez najmniejszego kiwnięcia palcem, siedząc wygodnie na ulubionym miejscu w swoim pokoju. Taką podróż zapewniła mi książka „W krainie kolibrów” Sofii Caspari, dzięki której miałam cudowną przyjemność znalezienia się w obłędnej Argentynie XIX wieku - takiej przygody zdecydowanie się nie zapomina!
Akcja tej powieści rozpoczyna się w 1863 roku na statku do Buenos Aires, gdzie poznają się dwie całkowicie różne od siebie kobiety. Anna, pełna wątpliwości i niepewna o swój los, jest służącą, która płynie do bliskich już od roku mieszkających w Argentynie. Nie ma pojęcia, co ją tam spotka, nie jest też pewna, czy życie, które niedługo będzie wiodła stanie się lepsze od tego, które miała w Niemczech. Viktoria natomiast jest pewna siebie, pewna tego, co niesie jej życie i bez pamięci zakochana płynie do swojego męża, Humberto, który jest synem bogatego plantatora. Żyje w luksusie i nie martwi ją wizja przyszłości. Zaraz po zejściu na ląd drogi obu kobiet, które szybko się ze sobą zaprzyjaźniają, rozchodzą się, a los - jak ma się dopiero okazać - przyniesie im zupełnie coś innego, niż mogłyby się tego spodziewać.
Pomimo tego, że powieść Sofii Caspari liczy sobie trochę ponad 600 stron, to miałam wrażenie, jakbym czytała zaledwie 300-stronicową lekturę, którą z powodzeniem potrafię pochłonąć w jeden dzień. „W krainie kolibrów” jest książką tak zachwycającą, tak żywiołową, iż pochłonięcie jej jednym kęsem nie było dla mnie absolutnie żadnym problemem. I pomimo faktu, iż jest to lektura do bólu romantyczna, pełna dramatyzmu, nie raz nawet naiwności i w pewien sposób także przewidywalna, to jednak absolutnie nie przeszkadzało mi to w tym, aby totalnie się nią zachwycić. Jest w niej bowiem coś urzekającego, jej prostota, a zarazem niezwykłość zawarta w bohaterach i fabule sprawiła, że ani na moment nie byłam w stanie oderwać się od kart tej powieści.
Los lubi płatać figle, nie raz się o tym przekonałam i zdecydowanie nie raz plułam sobie w brodę za to, że wyobrażałam sobie zdecydowanie zbyt wiele, tylko po to, aby - kolokwialnie rzecz ujmując - dostać niesamowitego kopa w tyłek, podkulić ogon i przecierpieć to, co przygotowało mi życie. W bolesny sposób doświadczają tego także bohaterki tej powieści, które płyną do Buenos Aires z różnego rodzaju oczekiwaniami, przede wszystkim jednak z nadzieją na lepsze życie. To, czego tam doświadczają zdecydowanie różni się od ich marzeń. Życie stanowczo ich nie oszczędza, bohaterki bowiem spotykają się ze stratą, brutalnie zdeptanymi przez los marzeniami, w przypadku Anny ze szczególną niechęcią ze strony mieszkańców Argentyny, Viktorii natomiast boleśnie otwierają się oczy na otaczającą ją rzeczywistość, a w szczególności - na ludzi, którymi się otacza. Autorka przedstawia nam zło, przemoc, niechęć społeczeństwa w stosunku do pewnych jego grup, prostytucję, zdradę i kłamstwo niszczące rodzinę, a przede wszystkim - chwytanie się każdej nadziei, która pozwala na przetrwanie kolejnego dnia.
Dramatyzmu w tej powieści jest wiele, jest w niej również i romans - romans tak pikantny, tak namiętny, iż czyta się tę lekturę z wypiekami na twarzy. Relacje między danymi bohaterami są pełne zmysłowości do tego stopnia, iż po przeczytaniu konkretnych fragmentów tej książki trzeba nabrać wielkiej ilości powietrza w usta, aby móc dalej zatopić się w tej historii. Nie pamiętam, kiedy ostatnio jakiś wątek romantyczny tak mnie zauroczył, abym totalnie oszołomiona, upojona miłością zawartą w tej powieści, czytała ją, niewzruszona na otaczający mnie świat. Fakt faktem jednak, iż opisana miłość jest w pewien sposób stereotypowa, nieco może wyidealizowana, przedstawiona na taką, która potrafi pokonać wszelkie przeciwności losu. Czy to jednak źle? Odrobina przerysowania, odrealnienia pozwalającego na zatracenie się w literackim świecie jest jak najbardziej moim zdaniem wskazana.
Pokochałam tę książkę przede wszystkim za jej żywiołowość, która nie pozwoliła mi się nudzić - w żadnym momencie nie miałam ochoty na odrobinę przerwy, na odłożenie tej lektury na inną chwilę. Czytałam, póki oczy mi się nie zamykały, póki po prostu nie byłam zmuszona do ostatecznego jej odłożenia. Wartkość akcji bowiem sprawia, iż przygody bohaterek czyta się z zapartym tchem, tutaj nie ma miejsca na znużenie czy brak zaciekawienia dziejącymi się wydarzeniami. W „W krainie kolibrów” zawarta jest pasja i dzikość, walka o miłość i szczęście, bitwa o swoje miejsce na świecie i zmagania z przeciwnościami losu, który to nieustannie rzuca bohaterkom kłody pod nogi. Jest to przede wszystkim fantastyczna powieść o dwóch kobietach, które walczą o to, aby utrzymać się na powierzchni i nie stracić tego, co już otrzymały. Zachęcam do przeczytania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy opublikowany komentarz, opinia czytelników mojego bloga naprawdę wiele dla mnie znaczy i gorąco motywuje do dalszego pisania.