3 sierpnia 2017

Przebudzenie króla, Maggie Stiefvater


Sięgając po pierwszy tom tej serii nawet nie przypuszczałam, że aż tak bardzo zżyję się z tymi książkami i do tego stopnia pokocham bohaterów, iż rozstanie się z nimi przyjdzie mi z prawdziwym trudem. To dlatego czytanie „Przebudzenia króla” odkładałam najbardziej, jak to tylko możliwe i dlatego – gdy już wreszcie sięgnęłam po lekturę – starałam się wydłużać czytanie tej książki jak tylko byłam w stanie. Niestety jednak nie mogłam zwlekać z przeczytaniem tej powieści w nieskończoność, a szkoda, ponieważ wciąż jeszcze nie mogę pogodzić się z myślą, że to koniec tej magicznej przygody, która dostarczyła mi przecież tak wiele radości.

Gansey oraz jego przyjaciele są o krok od odnalezienia i przebudzenia Glendowera, legendarnego walijskiego króla. Niestety to, że znajdują się na ostatniej prostej nie oznacza wcale, że czeka ich łatwa droga, aby odnaleźć miejsce, którego od tak dawna poszukiwali. Ich czas kończy się nieubłaganie, gdy przeznaczenie Ganseya związane z mroczną przepowiednią bliża się coraz bardziej, a do znanego im świata wkroczyło nowe, groźniejsze niż kiedykolwiek wcześniej niebezpieczeństwo, będące w stanie zniszczyć wszystko, co jest im najbardziej drogie.

Przyznam szczerze, że trochę obawiałam się zakończenia tej serii. Zanim jeszcze sięgnęłam po tę książkę, spotkałam się z kilkoma recenzjami, które wprost mówiły o tym, jak bardzo rozczarowujący jest ostatni tom tego cyklu, co – nie będę ukrywać – trochę wpłynęło na moje podejście do tej powieści. Przez sporą jej część podążałam za lekturą nieco podejrzliwie, cały czas wyczekiwałam, aż wydarzy się coś, co sprawi, że spojrzę na tę powieść w negatywnym świetle, jednak im bardziej zagłębiałam się w tę historię, tym bardziej nie mogłam się od niej oderwać i tym bardziej uświadamiałam sobie, że na dobrą sprawę zagrożenie rozczarowaniem absolutnie mi tutaj nie grozi. „Przebudzenie króla” jako całość uważam za naprawdę świetną książkę, ale przede wszystkim za znakomite zakończenie przygód Ganseya i jego ekipy.

Maggie Stiefvater po raz kolejny oczarowała mnie swoim językiem do tego stopnia, że oderwanie się od tej książki graniczyło z cudem (dlatego też dawkowanie sobie tej lektury sprawiało mi sporo trudności). Autorka ma niesamowicie lekkie pióro i cudownie poetycki styl, bez używania zbyt wydumanych środków stylistycznych czy nawet przesadnego przedramatyzowania konkretnych wydarzeń. Za zdaniami stworzonymi przez Maggie Stiefvater niemalże zawsze kryje się coś więcej, często ukryte jest jakieś drugie dno pod pierzynką przyjemnych metafor i to odkrycie właśnie tego drugiego dna sprawiało mi najwięcej radości, gdyż nie tylko sposób prowadzenia akcji jest dużym atutem tej książki. Jednym z największych plusów jest właśnie szalenie lekkie pióro tej autorki i ta cudowna zdolność do tworzenia zdań, które mają znacznie więcej znaczeń, niż mogłoby się wydawać.

Główny wątek całej tej historii, czyli próba odnalezienia i przebudzenia Glendowera, rozpoczyna się w tej powieści dopiero znacznie za jej połową, co – nie będę ukrywać – troszkę mnie zaskoczyło. Spodziewałam się bowiem tego, że bohaterowie podejmą konkretne działania w celu odkrycia tego tajemniczego, walijskiego króla znacznie wcześniej. Czy jednak przeszkodziło mi to w czerpaniu przyjemności z lektury? Absolutnie nie. Pomimo tego, że – jakby to ująć – ta „konkretna” akcja rozpoczyna się trochę później, to już te początkowe wydarzenia całkiem nieźle zagrały mi na emocjach!

To muszę przyznać – autorce wielokrotnie udało się mnie zaskoczyć nie tylko pod względem ilości wydarzeń, których nie przewidziałam, a które sprawiły, że szybciej zabiło mi serce, ale także z powodu stworzenia relacji między bohaterami, które początkowo trochę zbiły mnie z tropu. Oczywiście nie zdradzę Wam szczegółów, niemniej jednak nie spodziewałam się pewnych obrotów sytuacji, nie spodziewałam się także tego, w jakim kierunku rozwiną się związki między konkretnymi postaciami, a to oznacza tylko jedno: Maggie Stiefvater udało się sprawić mi naprawdę przyjemną niespodziankę.

Bardzo żałuję, że to już koniec tej serii. Żałuję, że muszę pożegnać się z bohaterami, z którymi tak bardzo się żyłam i którzy tak bardzo zachwycili mnie żywiołowością i różnorodnością swoich charakterów. Żałuję również, że muszę rozstać się z tym cudownie magicznym klimatem tej historii oraz tak fantastycznie powolnym tempem akcji, naprawdę bardzo rzadko spotykanym przeze mnie w sięganych przez siebie książkach. Niesamowicie wyczekuję chwili, w której ten cały magiczny świat powróci w trylogii o Ronanie, którą Maggie Stiefvater właśnie pisze, a Was tymczasem – co pisałam już nie raz w recenzjach poprzednich tomów tego cyklu – naprawdę gorąco zachęcam do sięgnięcia po tę serię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy opublikowany komentarz, opinia czytelników mojego bloga naprawdę wiele dla mnie znaczy i gorąco motywuje do dalszego pisania.

Copyright © 2016 Złodziejka Książek , Blogger