24 sierpnia 2013

Złodzieje planet, Dan Krokos



Swoją przygodę z science fiction zaczęłam bardzo późno, bo zaledwie kilka miesięcy temu i to z tzw. grubej rury, ponieważ na pierwszy rzut poszedł Frank Herbert i jego imponująca powieść „Diuna”, a później dwie fantastycznie napisane książki Stanisława Lema – „Solaris” i „Eden”. Po niezwykłej przygodnie z trzema powyższymi książkami pokochałam ten gatunek i obiecałam sobie, że uparcie będę go zgłębiać i poznawać coraz to inne pozycje związane z tą tematyką. „Złodziei planet” spotkałam pewnego dnia całkowicie przypadkowo na jednej z internetowych stron i nie znając wówczas żadnej recenzji postanowiłam tę książkę przeczytać. Wiele obiecująca okładka, ciekawy opis plus tematyka science fiction – większej zachęty nie potrzebowałam. 

Mason wraz z kilkunastoma innymi kadetami odbywa lot statkiem o nazwie SS „Egipt”, aby wylatać w przestrzeni wymaganą liczbę godzin. Z pozoru rutynowa podróż zamienia się w walkę na śmierć i życie, gdy ich statek zostaje zaatakowany przez obcą rasę zwaną Tremistami. „Egipt” przewozi potężną broń i to ona staje się celem wrogiej cywilizacji. Mason wraz z przyjaciółmi stają przed odpowiedzialnym zdaniem – zapobiec przejęcia broni przez Tremistów, a także odzyskać zaatakowany statek. 

„Złodzieje planet” to idealna lektura dla osób, które dopiero rozpoczynają swoją przygodę z gatunkiem science fiction i na sam początek poszukują dosyć lekkiej, nieobciążającej umysł książki nawiązującej do tej tematyki. Nie ulega wątpliwościom, że powieść Dana Krokosa to pozycja z zdecydowanie niższej ligi, jednak nie umniejsza to jej wartości i z czystym sumieniem mogę uznać ją za książkę godną polecenia. Fabuła jest bardzo prosta, akcja nieskomplikowana, aczkolwiek porywająca już od pierwszych stron, co jest z całą pewnością największym jej atutem. Autor nie traci czasu na nużący wstęp, akcja rozpoczyna się już od pierwszej kartki, bardzo szybko porywając ze sobą czytelnika. 


Bohaterowie to bardzo sympatyczne osobowości, z niektórymi można się nawet spokojnie w kilku kwestiach utożsamić. Główna postać – Mason Stark ma dwanaście lat i muszę przyznać, że nie jest to coś, na co mogłabym nie zwracać uwagi. Jeszcze kilka lat wstecz wiek bohaterów z całą pewnością nie byłby dla mnie problemem, jednak z biegiem czasu staram się wyszukiwać takie książki, w których postacie są w moim wieku lub starsi – wtedy bez problemu mogę wczuć się w ich sytuację i przeżywać niektóre wydarzenia równie mocno co oni. W tym przypadku traktowałam głównego bohatera nieco w przymrużeniem oka, tym bardziej biorąc pod uwagę to, w jaki sposób przedstawiał go autor – jakby był co najmniej pięć, sześć lat starszy. 

Autor posługuje się bardzo przyjemnym językiem, ma lekkie pióro, jednak nie spowodował, abym wraz z bohaterami przeżywała ich porażki czy chwile radości. Chwil trwogi czy wzruszeń było wiele, jednak żadna z nich tak naprawdę nie sprawiła, że w oku zakręciła mi się łza. Czytałam tę książkę raczej beznamiętnie, jednak to nie znaczy, że nie cieszyłam się z lektury. Wręcz przeciwnie, każdą stronę chłonęłam z zainteresowaniem i choć autorowi nie udało się mnie zaskoczyć, to nie mogłam się doczekać, aż poznam zakończenie „Złodzieja planet” i dowiem się, czy misja Masona i pozostałych kadetów zakończyła się z sukcesem. 

Z powodzeniem mogę polecić tę książkę komuś, kto dopiero zaczyna swoją przygodę z science fiction i chce ten gatunek poznać nieco bliżej. Autor stworzył ciekawą historię, na której kontynuację oczywiście będę czekać i z całą pewnością się z nią zapoznam. To lekka i przyjemna powieść, pobudzająca wyobraźnię, na którą poświęconego czasu zdecydowanie nie żałuję. 

Ocena: 7/10

Copyright © 2016 Złodziejka Książek , Blogger