Kosmos, odległe planety, nieodkryte jeszcze miejsca - to zawsze było coś, czym w jakiś sposób przejawiałam zainteresowanie. Wciąż mam na swoich półkach kilka książek związanych z tą tematyką, które trzymam od dzieciństwa. Po dziś dzień pamiętam te chwile, kiedy do cienkiego, zniszczonego zeszytu przerysowywałam z tych książek przeróżne gwiazdozbiory i Układ Słoneczny, o którym z gimnazjum zrobiłam nawet prezentację. „Marsjaninowi” udało się przypomnieć mi jak wielkie było kiedyś moje zainteresowanie tym tematem i w pewnym momencie zatęskniłam nawet za chwilami, kiedy gwiazdy na niebie wydawały mi się być czymś więcej niż - obecnie - jedynie jasnymi punktami.
Mark Watney to astronauta z niezwykłym pechem. Bo jak inaczej nazwać to, że z powodu bardzo groźnej burzy piaskowej marsjańska ekspedycja musi natychmiastowo opuścić powierzchnię Czerwonej Planety, a Mark w skutek wypadku zostaje na niej uwięziony? Kiedy mężczyzna odzyskuje przytomność, zdaje sobie sprawę, że został na Marsie całkiem sam, co gorsza - jego towarzysze i sztab Houston z pewnością uważają, iż jest martwy i nie przybędą mu na ratunek. Astronauta Wantey nie jest jednak człowiekiem, który szybko się poddaje i rozpoczyna rozpaczliwą walkę o przetrwanie.
Na okładce powieści znajduje się zdanie: „Dzięki swojej olbrzymiej wiedzy autor stworzył bardziej powieść science fact niż science fiction” i według mnie nie ma trafniejszego określenia, które można by przypisać tej książce. Andy Weir jest inżynierem programowania, natomiast jego wielkimi pasjami są fizyka relatywistyczna i mechanika orbitalna, z czego z łatwością można wywnioskować, iż „Marsjanin” to nie wybujałe mrzonki miłośnika przestrzeni kosmicznej, który interesuje się lotami kosmicznymi i gdyba nad tym, „co by było, gdyby?”. Każdy krok podejmowany przez głównego bohatera oraz przez postacie drugoplanowe poparty jest faktami, mniej lub bardziej dokładnymi obliczeniami i nauką, której oszukać się nie da. Dzięki wszelkim wyjaśnieniom czytelnik staje twarzą w twarz z prawdziwymi procesami zachodzącymi nie tylko na powierzchni Marsa, ale także i wśród załogi Houston oraz pozostałych towarzyszy Watneya, którzy opuścili Czerwoną Planetę. Dawno nie doświadczyłam tak fantastycznych i ciekawych (choć mało zrozumiałych dla mnie, co tu będę ukrywać) doznań podczas czytania jakiejś lektury.
Właśnie, co do tych wyjaśnień: autor stara się do bólu łopatologicznie wyjaśnić wszelkie obliczenia, kroki, które podejmuje i procesy, których jest świadkiem i których doświadcza, żeby nawet najmniej ogarnięty w świecie nauk ścisłych czytelnik miał szansę zrozumieć, o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi. Ja niestety mimo wszystko miałam niemały problem w tym, aby rozeznać się w temacie, aby zrozumieć, czego główny bohater w danym momencie doświadcza, ponieważ wyjaśnienia te - pomimo, iż przedstawione raczej ogólnikowo, ale konkretnie - dla mnie i tak były zbyt szczegółowe i skomplikowane. Nie starałam się nawet zbytnio skupiać na ich przyswajaniu, dbałam tylko o to, żeby ogólny zamysł postępowania bohatera stał się dla mnie mniej więcej zrozumiały. Niestety, mój mózg broni się rękami i nogami przed wszelkim matematycznym złem i nie jestem w stanie go za to winić.
„Marsjanin” z pewnością nie byłby tak dobrą lekturą, gdyby nie główny bohater, którego absolutnie pokochałam. Mark Watney znalazł się w - parafrazując nie raz używane przez niego słowa - totalnie przesranej sytuacji, mimo to nie tracił hartu ducha i cudownego humoru, który mnie zachwycił. To właśnie jego humor sprawił, że książka pozbawiona jest ciężkiej, przytłaczającej atmosfery. Dzięki wielu żartom i zabawnym wypowiedziom nie raz chichotałam jak postrzelona podczas czytania tej powieści. Spora dawka humoru nie może jednak przykryć faktu, iż przy odkładaniu „Marsjanina” na półkę musiałam zdjąć okulary, gdyż łzy ciurkiem płynęły mi po policzkach (już nie ze śmiechu, a ze wzruszenia), a to chyba najlepsza rekomendacja, jaką mogłabym dać tej książce.
„Marsjanin” to świetna powieść. Nie wybitna, nie zachwycająca, nie wbijająca fotel, ale naprawdę świetna i warta przeczytania. Pomimo problemów z przyswojeniem niektórych jej fragmentów czytało mi się ją dosyć szybko i płynnie, niestety jednak zdarzały mi się momenty, w których marzyłam, aby kartki jakimś cudem przewracały się nieco szybciej. Jeżeli jednak lubicie science fiction oraz interesujących, zdeterminowanych i dążących do osiągnięcia wybranego przez siebie celu bohaterów, wówczas „Marsjanin” jak najbardziej jest dla was.
Ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy opublikowany komentarz, opinia czytelników mojego bloga naprawdę wiele dla mnie znaczy i gorąco motywuje do dalszego pisania.