Z Remigiuszem Mrozem spotkałam się po raz pierwszy dwa miesiące temu podczas czytania książki „Wieża milczenia”, która okazała się być debiutem tego autora, o czym wcześniej nie wiedziałam. Nie, żebym do debiutów podchodziła z innym nastawieniem, dlatego zaraz po wypożyczeniu tej książki z biblioteki zabrałam się za jej lekturę, próbując odkryć fenomen twórczości tego pisarza. Niestety, nie udało mi się to. Nie chcąc od razu się poddawać, sięgnęłam po „Ekspozycję”, która zbierała tak niesamowicie pozytywne recenzje, że do lektury tej podeszłam z niesamowitym entuzjazmem i podekscytowaniem, licząc na kawałek świetnej, trzymającej w nieustannym napięciu sensacji. Jak się okazuje, na próżno.
Pewnego ranka turyści odkrywają na Giewoncie makabryczny widok – na ramionach krzyża powieszono nagiego mężczyznę. Wszystko wskazuje na to, że zabójca nie zostawił żadnych śladów. Sprawę prowadzi niecieszący się dobrą opinią komisarz Wiktor Forst. Zanim tamtego ranka stanął na Giewoncie, wydawało mu się, że widział w życiu wszystko. Tropy, jakie odkryje wraz z dziennikarką Olgą Szrebską, doprowadzą go do dawno zapomnianych tajemnic… Winy z przeszłości nie dadzą o sobie zapomnieć. Okrutne zbrodnie muszą zostać odkupione.
Początek tej powieści zapowiadał się naprawdę znakomicie, autorowi już od pierwszych stron udało się wciągnąć mnie w wir toczących się wydarzeń, zrzucając od razu wielką bombę w postaci trupa, od którego rozpoczyna się akcja. Dzięki temu zabiegowi nie miałam tak naprawdę czasu, aby znudzić się tą powieścią czy mieć jakikolwiek problem z „wgryzieniem się” w nią. Niestety, o ile przez mniej więcej 150 stron akcja toczyła się w naprawdę dobrym kierunku, o tyle później wydarzenia zaczęły robić się tak bardzo nieprawdopodobne i wręcz absurdalne, że z każdą przewróconą kartką z politowaniem pukałam się w czoło. Przestałam czytać tę książkę z jakąkolwiek przyjemnością, kiedy zdałam sobie sprawę, że fabuła staje się coraz bardziej „odjechana” i coraz bardziej odlatuje w kosmos, przez co zadawałam sobie pytanie: to jeszcze sensacja czy już czysta fantastyka?
Kolejnym wielkim minusem tej powieści są jej naprawdę źle wykreowani bohaterowie: Forst prawdopodobnie miał być przedstawiony jako zbuntowany glina na miarę amerykańskich filmów i seriali (coś a'la doktor House'a), niestety jednak nikogo takiego nie przypomina. To najzwyklejszy w świecie cham bez jakiekolwiek szacunku dla przestrzeni osobistej innych osób, kierujący się znanym tylko i wyłącznie sobie kodeksem, wymierzając sprawiedliwość na własny rachunek, dziwnym trafem cało wychodzący ze wszystkich, nawet tych najgorszych opresji. To typ faceta, od którego każda szanująca się osoba (a już w szczególności respektująca się kobieta) trzymałaby się z daleka. Forst wzbudzał we mnie tylko i wyłącznie politowanie pomieszane z niechęcią, przez co nie zapałałam do niego nawet najmniejszym ciepłym uczuciem. Szrebska natomiast to postać niesamowicie nijaka, niczym się niewyróżniająca, o której na dobrą sprawę nie mogę napisać nic konkretnego. To taki przysłowiowy „sidekick”, jednakże w bardzo słabym wydaniu. Kobieta mająca ładnie wyglądać, uśmiechać się, stać u boku „mężczyzny”, w tym przypadku również będąc obiektem jego nieustannych, ohydnych seksualnych dowcipów. Nienawidzę, kiedy żeńskie bohaterki kreowane są właśnie w taki sposób. A bohaterowie poboczni? Jacyś tam się przewinęli, nie jestem jednak nawet w stanie podać ich z nazwiska, a to chyba o czymś świadczy.
Teraz już z perspektywy czasu, gdy odłożyłam tę książkę na półkę, mam wrażenie, że niektóre wydarzenia zostały kompletnie bez sensu wplecione w fabułę, niczego do niej nie wnosząc (jak np. wątek religijny - czytanie fragmentów tych biblijnych wynurzeń z czystym sumieniem ominęłam, nie czytając nawet całych stron, gdyż brzmiały one jak czyste przytaczanie encyklopedii). Brakowało mi w niej pewnych łączników między wydarzeniami, żeby wszystko to miało ręce i nogi, przez co cała ta powieść wydaje mi się pełna nonsensu i niedorzeczności. Sytuacji nie ułatwił mi również język autora, do bólu wręcz potoczny i pełen irytujących kolokwializmów, a zupełnie nie tego szukam w literaturze.
Poszukując fenomenu Remigiusza Mroza napotkałam książkę, która zawiera wszystko, czego w literaturze nie lubię najbardziej. Jestem tym bardziej zawiedziona tym powieścią, iż jej początek zapowiadał się naprawdę znakomicie i przez dosyć długi czas byłam pewna, że będę naprawdę zadowolona z „Ekspozycji”, z czystym sumieniem dodając ją do ulubionych lektur, bo wszystko zmierzało właśnie w tym kierunku. Niestety, jest to naprawdę kiepska, absurdalna książka, z tragicznie wykreowanymi postaciami, która sprawiła, że po twórczość tego autora więcej już nie sięgnę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy opublikowany komentarz, opinia czytelników mojego bloga naprawdę wiele dla mnie znaczy i gorąco motywuje do dalszego pisania.