13 sierpnia 2017

Zgromadzenie cieni, V.E. Schwab


Jeżeli czytaliście moją opinię o „Mroczniejszym odcieniu magii” to wiecie dobrze, że spodziewałam się po tej książce czegoś odrobinę więcej, zwłaszcza biorąc pod uwagę tak pozytywne recenzje zagranicznych czytelników tej powieści. Mimo wszystko pierwszą część oceniłam na plus, jednak przyznaję, że moje oczekiwania względem kontynuacji nie były już tak wysokie – po tym małym rozczarowaniu podeszłam do „Zgromadzenia cieni” z dużym dystansem i pewną nawet podejrzliwością, nie byłam bowiem pewna, czy i w przypadku drugiej części tej trylogii nie spotka mnie czasem jakiś zawód. I szczerze mówiąc naprawdę się cieszę, że powstrzymałam swój entuzjazm, bo dzięki temu odłożyłam tę powieść na półkę z bardzo dużą satysfakcją. 

Minęły cztery miesiące od tragicznych wydarzeń w Czerwonym Londynie, które odcisnęły piętno na każdym z bohaterów. Rhy nie jest już tak beztroski, jak był kilka miesięcy temu, Kella nieustannie dręczą wyrzuty sumienia, Lila natomiast postanowiła ruszyć własną drogą, aby odciąć się od niedawnych wydarzeń. Czy istnieje jednak szansa powrotu do normalności? Czy są nią zbliżające się Igrzyska Żywiołów – międzynarodowy turniej mający za zadanie zachować dobre stosunki między sąsiadującymi ze sobą narodami? Kiedy ludność Czerwonego Londynu oddaje się świętowaniu, w Białym Londynie zaczyna powstawać coś bardzo niepokojącego i znacznie potężniejszego, niż śmieliby przypuszczać.  

Pierwszy tom tej trylogii nie od razu mnie wciągnął, trochę mi zajęło zaznajomienie się ze światem wykreowanym przez autorkę i zaangażowaniem w rozgrywające się na kartach tej powieści wydarzenia. Pod tym względem „Zgromadzenie cieni” wypada znacznie lepiej, bowiem ta książka już od pierwszych stron niesamowicie mnie wciągnęła i pomimo tego, iż rozpoczyna się ona od wydarzeń, których główną postacią jest Lila Bard, bohaterka bardzo mnie irytująca (w dalszych akapitach wyjaśnię dlaczego), to jednak nie miałam najmniejszego problemu z tym, aby wraz z nią rzucić się w wir toczącej się akcji.

Bowiem to właśnie fabuła tej książki jest jej największym atutem – wydarzenia pełne niebezpieczeństw, sytuacje niesamowicie humorystyczne oraz momenty pełne niewiadomych, kiedy na dobrą sprawę czytelnik nie ma pojęcia, co tak właściwie za chwilę się wydarzy i w jakim stopniu odbije się to na bohaterach tej książki. Autorka naprawdę lubi zwodzić czytelnika, bo kiedy ma się wrażenie, że dana sytuacja nie będzie niosła ze sobą żadnych konsekwencji, nagle okazuje się, że ma ona niesamowite znaczenie dla przyszłych wydarzeń oraz przede wszystkim dla losów postaci, którzy z każdą przewróconą kartką zdają się stąpać ku coraz bardziej stromej krawędzi. Uwielbiam tę powieść za to, jak bardzo trzymała mnie w napięciu, z jaką łatwością pozwoliła mi na zaangażowanie się w rozgrywające się na jej kartach wydarzenia oraz z jaką przekorą zaskakiwała mnie coraz bardziej, stawiając mnie w obliczu sytuacji, których naprawdę się nie spodziewałam. 

„Miał w sobie dziecinną intensywność kogoś, kto z całych sił pragnie, by świat był bardziej niezwykły, niż jest w rzeczywistości. I dlatego wierzył w magię.”

Pomimo tego, że w „Zgromadzeniu cieni” mniej jest poruszania się między równoległymi światami, co natomiast spowodowane jest wydarzeniami z poprzedniego tomu, które odcisnęły naprawdę duże piętno na Kellu, to jednak powieść ta bogata jest w kilka innych, bardzo ciekawych elementów. Jednym z nich z pewnością jest turniej, który ma za zadanie wyłonić najbardziej utalentowanego maga spośród krain biorących udział w tzw. Igrzyskach Żywiołów. Szczerze przyznam, że motyw takich imprez występujących w literaturze chyba nigdy mi się nie znudzi, gdyż niezmiennie dostarcza mi on niesamowitej wręcz ilości rozrywki. Tak właśnie jest w przypadku tej książki, bowiem nie tylko dodaje on jeszcze większą ilość ekscytujących wydarzeń, ale także w świetny sposób pokazuje różnorodność wykreowanego przez autorkę świata, pozwala na zgłębienie nieco bardziej politycznego aspektu tej książki, uwydatnia cechy, którymi charakteryzują się inne narodowości, dzięki czemu cały ten fikcyjny świat nabiera znacznie więcej ciekawszych barw.

Kolejnym elementem jest system magiczny, który w tej części zostaje znacznie lepiej przedstawiony, autorka bardzo fajnie i wyczerpująco przedstawia zasady, które w nim panują i konsekwencje, które mogą spotkać postacie, gdy któreś z tych zasad zostaną złamane. Cieszy mnie to, że V.E. Schwab poświęciła trochę czasu na zapoznanie czytelnika z magią tego świata i że zrobiła to w tak totalnie satysfakcjonujący sposób, który nie pozostawił mi miejsca na jakiekolwiek domysły czy niedopowiedzenia.

Po przeczytaniu „Mroczniejszego odcienia magii” nie czułam się przywiązana do żadnego z bohaterów, żadna postać nie stała mi się tak naprawdę bliska, nad czym bardzo ubolewałam. W tej części uległo to dosyć drastycznej zmianie, ponieważ nie dość, że polubiłam większość ważniejszych postaci, które pojawiły się w tej książce, to jeszcze niemalże natychmiastowo pokochałam bohatera, który ledwo co pojawił się w „Zgromadzeniu cieni”, a już całkowicie skradł moje serce. Moja sympatia względem tych starszych postaci z całą pewnością spowodowana jest tym, iż ich charaktery zostały przez V.E. Schwab znacznie lepiej wyeksponowane, bohaterowie stali się bardziej wielowymiarowi, a wydarzenia mające miejsce kilka miesięcy temu sprawiły, iż ich charaktery ewoluowały i nabrały głębi. Dzięki temu dużo łatwiej mogłam się z nimi utożsamić, jak chociażby w przypadku Kella, którego sytuacja w tej książce, stosunek innych postaci względem niego dosłownie łamał mi serce, a także w przypadku Rhy'a, który od tej pory jest jednym moich ulubionych bohaterów literackich.

„Poczuł obce i zupełnie niespodziewane pragnienie wywołania awantury, dzięki czemu mógłby zobaczyć, jak na widok jego prawdziwej mocy ich rozbawienie zmienia się w strach.”

Niestety nie udało się to w przypadku Lili Bard, która jak irytowała mnie w pierwszym tomie, tak irytuje mnie teraz. O ile wcześniej było to spowodowane głównie jej niemożliwą lekkomyślnością i nierozwagą, tak tutaj doszły ku temu dwa kolejne powody, które niestety całkowicie przekreśliły dla mnie tę postać. Nie podoba mi się to, że autorka poszła w klasyczny schemat „innej niż wszystkie”, stawiając Lilę ponad wszystkimi innymi kobietami, wyróżniając ją na ich tle do tego stopnia, że postać ta wydaje się być z jakiegoś niewiadomego dla mnie powodu wyjątkowa. Z jakiego? To jest właśnie bardzo dobre pytanie, bowiem autorka wielokrotnie podkreśla, że pod pewnymi względami Lila jest lepsza niż inni ludzie, nie popierając tego żadnymi dowodami, tak jakby próbowała na siłę wcisnąć mi wyższość tej postaci nad innymi ludźmi. Bardzo nie lubię, gdy autor czy autorka postępuje w ten sposób, ponieważ naprawdę z łatwością potrafię samodzielnie ocenić wartość danej postaci i nie potrzebuję nikogo, kto będzie mnie ku temu przekonywał i usilnie próbował udowodnić, że ta konkretna postać jest w jakiś sposób inna lub lepsza niż reszta społeczeństwa – a to właśnie próbowała kilkukrotnie zrobić V.E. Schwab.

Podczas recenzowania „Mroczniejszego odcienia magii” wspomniałam, iż wielkim atutem tej książki jest dla mnie brak wątku romantycznego, co niestety w „Zgromadzeniu cieni” ulega zmianie. Przez dłuższy czas starałam się ignorować wyraźne wskazówki autorki, że taki wątek może się pojawić, szczerze mówiąc próbowałam zgrywać naiwną i wierzyć, że V.E. Schwab nie pójdzie jednak tą drogą i pozostawi relację bohaterów taką, jaka była, ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu jednak nie mogła się oprzeć, aby nie dodać tutaj odrobiny miłości. Z jakiegoś powodu wyjątkowo mocno denerwował mnie ten wątek w tej powieści, ponieważ jak dla mnie jest on tutaj kompletnie niepotrzebny, pozbawiony jakiejkolwiek chemii i dodany chyba tylko ku zadowoleniu tych czytelników, dla których pojawienie się takiego wątku determinuje to, czy dana powieść jest interesująca, czy też nie.

Pomimo tych dwóch ostatnich minusów oceniam tę książkę bardzo pozytywnie, bo na dobrą sprawę spędziłam z nią rewelacyjny czas. Co więcej, chyba wreszcie udało mi się zrozumieć, dlaczego tak wiele osób uwielbia twórczość tej autorki, bo być może nie jestem w niej zakochana tak, jak niektórzy czytelnicy, ale jednak widzę ten niesamowity potencjał i dostrzegam przede wszystkim umiejętność kreowania naprawdę porywającej akcji oraz cudownie bogatego, pełnego detali świata, którego wręcz nie chce się opuszczać. Wielkim plusem „Zgromadzenia cieni” jest też to, że kończy się ono w tak pełen niedopowiedzeń i niewiadomych sposób, że gdybym tylko miała trzecią część pod ręką, prawdopodobnie już w tej chwili zabrałabym się za jej lekturę. I jak ja mam teraz wytrzymać do premiery zakończenia tej trylogii?!  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy opublikowany komentarz, opinia czytelników mojego bloga naprawdę wiele dla mnie znaczy i gorąco motywuje do dalszego pisania.

Copyright © 2016 Złodziejka Książek , Blogger