Jeżeli czytaliście moją
opinię o „Mroczniejszym odcieniu magii” to wiecie dobrze, że
spodziewałam się po tej książce czegoś odrobinę więcej,
zwłaszcza biorąc pod uwagę tak pozytywne recenzje zagranicznych
czytelników tej powieści. Mimo wszystko pierwszą część oceniłam
na plus, jednak przyznaję, że moje oczekiwania względem
kontynuacji nie były już tak wysokie – po tym małym
rozczarowaniu podeszłam do „Zgromadzenia cieni” z dużym
dystansem i pewną nawet podejrzliwością, nie byłam bowiem pewna,
czy i w przypadku drugiej części tej trylogii nie spotka mnie
czasem jakiś zawód. I szczerze mówiąc naprawdę się cieszę, że
powstrzymałam swój entuzjazm, bo dzięki temu odłożyłam tę
powieść na półkę z bardzo dużą satysfakcją.
Minęły cztery miesiące
od tragicznych wydarzeń w Czerwonym Londynie, które odcisnęły
piętno na każdym z bohaterów. Rhy nie jest już tak beztroski, jak
był kilka miesięcy temu, Kella nieustannie dręczą wyrzuty
sumienia, Lila natomiast postanowiła ruszyć własną drogą, aby
odciąć się od niedawnych wydarzeń. Czy istnieje jednak szansa
powrotu do normalności? Czy są nią zbliżające się Igrzyska
Żywiołów – międzynarodowy turniej mający za zadanie zachować
dobre stosunki między sąsiadującymi ze sobą narodami? Kiedy
ludność Czerwonego Londynu oddaje się świętowaniu, w Białym
Londynie zaczyna powstawać coś bardzo niepokojącego i znacznie
potężniejszego, niż śmieliby przypuszczać.
Pierwszy tom tej trylogii
nie od razu mnie wciągnął, trochę mi zajęło zaznajomienie się
ze światem wykreowanym przez autorkę i zaangażowaniem w
rozgrywające się na kartach tej powieści wydarzenia. Pod tym
względem „Zgromadzenie cieni” wypada znacznie lepiej, bowiem ta
książka już od pierwszych stron niesamowicie mnie wciągnęła i
pomimo tego, iż rozpoczyna się ona od wydarzeń, których główną
postacią jest Lila Bard, bohaterka bardzo mnie irytująca (w
dalszych akapitach wyjaśnię dlaczego), to jednak nie miałam
najmniejszego problemu z tym, aby wraz z nią rzucić się w wir
toczącej się akcji.
Bowiem to właśnie
fabuła tej książki jest jej największym atutem – wydarzenia
pełne niebezpieczeństw, sytuacje niesamowicie humorystyczne oraz
momenty pełne niewiadomych, kiedy na dobrą sprawę czytelnik nie ma
pojęcia, co tak właściwie za chwilę się wydarzy i w jakim
stopniu odbije się to na bohaterach tej książki. Autorka naprawdę
lubi zwodzić czytelnika, bo kiedy ma się wrażenie, że dana
sytuacja nie będzie niosła ze sobą żadnych konsekwencji, nagle
okazuje się, że ma ona niesamowite znaczenie dla przyszłych
wydarzeń oraz przede wszystkim dla losów postaci, którzy z każdą
przewróconą kartką zdają się stąpać ku coraz bardziej stromej
krawędzi. Uwielbiam tę powieść za to, jak bardzo trzymała mnie w
napięciu, z jaką łatwością pozwoliła mi na zaangażowanie się
w rozgrywające się na jej kartach wydarzenia oraz z jaką przekorą
zaskakiwała mnie coraz bardziej, stawiając mnie w obliczu sytuacji,
których naprawdę się nie spodziewałam.
„Miał w sobie dziecinną intensywność kogoś, kto z całych sił pragnie, by świat był bardziej niezwykły, niż jest w rzeczywistości. I dlatego wierzył w magię.”
Pomimo tego, że w
„Zgromadzeniu cieni” mniej jest poruszania się między
równoległymi światami, co natomiast spowodowane jest wydarzeniami
z poprzedniego tomu, które odcisnęły naprawdę duże piętno na
Kellu, to jednak powieść ta bogata jest w kilka innych, bardzo
ciekawych elementów. Jednym z nich z pewnością jest turniej, który
ma za zadanie wyłonić najbardziej utalentowanego maga spośród
krain biorących udział w tzw. Igrzyskach Żywiołów. Szczerze
przyznam, że motyw takich imprez występujących w literaturze chyba
nigdy mi się nie znudzi, gdyż niezmiennie dostarcza mi on
niesamowitej wręcz ilości rozrywki. Tak właśnie jest w przypadku
tej książki, bowiem nie tylko dodaje on jeszcze większą ilość
ekscytujących wydarzeń, ale także w świetny sposób pokazuje
różnorodność wykreowanego przez autorkę świata, pozwala na
zgłębienie nieco bardziej politycznego aspektu tej książki,
uwydatnia cechy, którymi charakteryzują się inne narodowości,
dzięki czemu cały ten fikcyjny świat nabiera znacznie więcej ciekawszych barw.
Kolejnym elementem jest
system magiczny, który w tej części zostaje znacznie lepiej
przedstawiony, autorka bardzo fajnie i wyczerpująco przedstawia
zasady, które w nim panują i konsekwencje, które mogą spotkać
postacie, gdy któreś z tych zasad zostaną złamane. Cieszy mnie
to, że V.E. Schwab poświęciła trochę czasu na zapoznanie
czytelnika z magią tego świata i że zrobiła to w tak totalnie
satysfakcjonujący sposób, który nie pozostawił mi miejsca na
jakiekolwiek domysły czy niedopowiedzenia.
Po przeczytaniu
„Mroczniejszego odcienia magii” nie czułam się przywiązana do
żadnego z bohaterów, żadna postać nie stała mi się tak naprawdę
bliska, nad czym bardzo ubolewałam. W tej części uległo to dosyć
drastycznej zmianie, ponieważ nie dość, że polubiłam większość
ważniejszych postaci, które pojawiły się w tej książce, to
jeszcze niemalże natychmiastowo pokochałam bohatera, który ledwo
co pojawił się w „Zgromadzeniu cieni”, a już całkowicie
skradł moje serce. Moja sympatia względem tych starszych postaci z
całą pewnością spowodowana jest tym, iż ich charaktery zostały
przez V.E. Schwab znacznie lepiej wyeksponowane, bohaterowie stali
się bardziej wielowymiarowi, a wydarzenia mające miejsce kilka
miesięcy temu sprawiły, iż ich charaktery ewoluowały i nabrały
głębi. Dzięki temu dużo łatwiej mogłam się z nimi utożsamić,
jak chociażby w przypadku Kella, którego sytuacja w tej książce,
stosunek innych postaci względem niego dosłownie łamał mi serce,
a także w przypadku Rhy'a, który od tej pory jest jednym moich
ulubionych bohaterów literackich.
„Poczuł obce i zupełnie niespodziewane pragnienie wywołania awantury, dzięki czemu mógłby zobaczyć, jak na widok jego prawdziwej mocy ich rozbawienie zmienia się w strach.”
Niestety nie udało się
to w przypadku Lili Bard, która jak irytowała mnie w pierwszym
tomie, tak irytuje mnie teraz. O ile wcześniej było to spowodowane
głównie jej niemożliwą lekkomyślnością i nierozwagą, tak
tutaj doszły ku temu dwa kolejne powody, które niestety całkowicie
przekreśliły dla mnie tę postać. Nie podoba mi się to, że
autorka poszła w klasyczny schemat „innej niż wszystkie”,
stawiając Lilę ponad wszystkimi innymi kobietami, wyróżniając ją
na ich tle do tego stopnia, że postać ta wydaje się być z
jakiegoś niewiadomego dla mnie powodu wyjątkowa. Z jakiego? To jest
właśnie bardzo dobre pytanie, bowiem autorka wielokrotnie
podkreśla, że pod pewnymi względami Lila jest lepsza niż inni
ludzie, nie popierając tego żadnymi dowodami, tak jakby próbowała
na siłę wcisnąć mi wyższość tej postaci nad innymi ludźmi.
Bardzo nie lubię, gdy autor czy autorka postępuje w ten sposób,
ponieważ naprawdę z łatwością potrafię samodzielnie ocenić
wartość danej postaci i nie potrzebuję nikogo, kto będzie mnie ku
temu przekonywał i usilnie próbował udowodnić, że ta konkretna
postać jest w jakiś sposób inna lub lepsza niż reszta
społeczeństwa – a to właśnie próbowała kilkukrotnie
zrobić V.E. Schwab.
Podczas recenzowania
„Mroczniejszego odcienia magii” wspomniałam, iż wielkim atutem
tej książki jest dla mnie brak wątku romantycznego, co niestety w
„Zgromadzeniu cieni” ulega zmianie. Przez dłuższy czas starałam
się ignorować wyraźne wskazówki autorki, że taki wątek może
się pojawić, szczerze mówiąc próbowałam zgrywać naiwną i
wierzyć, że V.E. Schwab nie pójdzie jednak tą drogą i pozostawi
relację bohaterów taką, jaka była, ku mojemu wielkiemu
rozczarowaniu jednak nie mogła się oprzeć, aby nie dodać tutaj
odrobiny miłości. Z jakiegoś powodu wyjątkowo mocno denerwował
mnie ten wątek w tej powieści, ponieważ jak dla mnie jest on tutaj
kompletnie niepotrzebny, pozbawiony jakiejkolwiek chemii i dodany
chyba tylko ku zadowoleniu tych czytelników, dla których pojawienie
się takiego wątku determinuje to, czy dana powieść jest
interesująca, czy też nie.
Pomimo tych dwóch
ostatnich minusów oceniam tę książkę bardzo pozytywnie, bo na
dobrą sprawę spędziłam z nią rewelacyjny czas. Co więcej, chyba
wreszcie udało mi się zrozumieć, dlaczego tak wiele osób uwielbia
twórczość tej autorki, bo być może nie jestem w niej zakochana
tak, jak niektórzy czytelnicy, ale jednak widzę ten niesamowity
potencjał i dostrzegam przede wszystkim umiejętność kreowania
naprawdę porywającej akcji oraz cudownie bogatego, pełnego detali
świata, którego wręcz nie chce się opuszczać. Wielkim plusem
„Zgromadzenia cieni” jest też to, że kończy się ono w tak pełen
niedopowiedzeń i niewiadomych sposób, że gdybym tylko miała
trzecią część pod ręką, prawdopodobnie już w tej chwili
zabrałabym się za jej lekturę. I jak ja mam teraz wytrzymać do
premiery zakończenia tej trylogii?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy opublikowany komentarz, opinia czytelników mojego bloga naprawdę wiele dla mnie znaczy i gorąco motywuje do dalszego pisania.