4 września 2017

TOP 5: Najgorsze książki I półrocza 2017


Od początku tego roku przeczytałam naprawdę mnóstwo książek, z czego zdecydowana większość z nich to książki naprawdę rewelacyjne, takie, które bardzo mocno przypadły mi do gustu. Niestety jednak czasami trafiają się potworki, przez które chwilami ciężko jest nawet przebrnąć - mnie również niestety nie ominęły takie „złe” książki, których co prawda nie jest wiele, mimo wszystko niektóre z nich porządnie dały mi w kość. I to właśnie o tych powieściach chciałabym napisać tutaj kilka słów. Pomimo tego, że takich kiepskich książek przeczytałam nieco więcej (wypisując je wszystkie wyszło mi ich ok. 15), to jednak poniżej wybrałam takie zdecydowanie najgorsze książki, po których niesmak niestety pozostanie we mnie na zawsze.

„Prawdodziejka” Susan Dehnard
Jest to książka tak toporna w odbiorze, wylansowana chyba jedynie z powodu przyjaźni autorki z Sarą J. Maas, która pokusiła się z oczywistych powodów o rekomendację na okładce, że miałam wrażenie, iż czytanie każdej kolejnej kartki odbiera mi rok z życia. Dawno tak się nie męczyłam podczas lektury - do połowy czytałam tę powieść normalnie, z nadzieją, że coś jeszcze się rozkręci, później już natomiast pomijałam co jakiś czas niektóre fragmenty, luźno leciałam wzrokiem po dialogach, aby wiedzieć jedynie, o co w ogóle chodzi, a pod sam koniec darowałam sobie nawet czytanie całych stron. W planach miałam napisanie recenzji o tej książce, ale boli mnie sama myśl o dłuższym wypowiadaniu się na jej temat i o powracaniu myślami do tych straconych godzin, których nikt mi już nie odda, więc to kilka zdań tutaj to jedyne, co napiszę na temat „Prawdodziejki”.

„Zenith” Sasha Alsberg & Lindsay Cummings
Czytanie tej książki było dla mnie męczarnią porównywalną niemalże z czytaniem „Prawdodziejki” i gdyby nie to, że musiałam ją przeczytać, to z pewnością porzuciłabym tę powieść nawet przed połową. „Zenith” jest bowiem książką irytująco przewidywalną, ale przede wszystkim - bardzo nieoryginalną, czerpiącą na wiele oczywistych sposobów z seriali/filmów bardzo popularnych obecnie w popkulturze (jak chociażby z „Gry o tron” czy „Gwiezdnych wojen”). Powieść ta bardzo kuleje również pod względem językowym oraz pod względem kreacji świata, podczas czytania wielu rzeczy musiałam się domyślać, co było naprawdę bardzo denerwujące. „Zenith” to niestety historia niedopracowana, której przeczytania szczerze mówiąc bardzo żałuję.

„Pył Ziemi” Rafał Cichowski
Sytuacja z „Pyłem Ziemi” nie wygląda tak źle, jak w przypadku dwóch powyższych książek, co więcej - do połowy dosyć fajnie czytało mi się tę powieść i do tej pory pozostaję w drobnym stopniu pod wrażeniem języka, jakim Rafał Cichowski posługuje się w tej książce. Mało kto potrafi tak zgrabnie i niemalże poetycko posługiwać się językiem polskim, a jest to niestety jedyny plus tej powieści, jaki mogę w tej chwili wymienić. „Pył Ziemi” bardzo szybko stał się dla mnie boleśnie wręcz nudny i nieciekawy, a pojawiający się tu i ówdzie seksizm oraz marne wykorzystanie niektórych wątków wprawiały mnie w niemałą irytację. Nie wiem czy Wy również z czymś takim się spotykacie, jednak czasami pojawiają się w moim życiu takie książki, w przypadku których im więcej czasu mija od ich przeczytania, tym moja opinia na ich temat staje się coraz bardziej negatywna. Tak jakbym z biegiem czasu odnajdywała w tych książkach kolejne elementy, które powodują, że coraz bardziej krytycznie patrzę na daną powieść - „Pył Ziemi” jest właśnie jedną z takich książek.

„Chemik” Stephenie Meyer
Jest to książka, przez którą sama nie byłam pewna, czy uda mi się przebrnąć. Pierwsze sto stron tej powieści było dla mnie prawdziwą męczarnią, po każdej stronie liczyłam na to, żeby w końcu coś zaskoczyło, żeby w końcu coś zaczęło mnie interesować, bo naprawdę pierwsze sto stron było absolutnym koszmarem. I owszem, coś tam zaskoczyło, ale tylko troszkę, bowiem akcja tej książki toczy się tak mozolnym tempem, że wielokrotnie chciałam odłożyć ją na półkę. „Chemik” to niestety powieść bardzo męcząca, jest to bardziej romans niż thriller czy jakakolwiek sensacja, ponieważ wątek miłosny zdecydowanie spycha wszystkie inne elementy na dalszy plan. Nieistniejąca charakteryzacja postaci, drętwe dialogi oraz momenty, w których akcja kompletnie nie posuwała się do przodu zdecydowanie zadziałały na niekorzyść tej historii. 

„Mimo moich win” Tarryn Fisher
Historia z powieścią Tarryn Fisher prezentuje się tak, iż doskonale wiedziałam, że nie będę z tej książki zadowolona, z góry założyłam, że nie przypadnie mi ona do gustu, jednak mimo wszystko po nią sięgnęłam, aby przekonać się, jak bardzo będę nią rozczarowana. Najbardziej negatywne recenzje wbrew pozorom działają na mnie naprawdę zachęcająco i to pod wpływem jednej z nich zdecydowałam się na przeczytanie „Mimo moich win”, które - jak się okazało - było naprawdę kiepskie. Jest to przede wszystkim wina głównej bohaterki, która jest tak niemożliwie negatywną postacią, że choćby nie wiem co - nie udało mi się jej polubić. „Mimo moich win” to bardzo nużąca i przewidywalna książka, a za sprawą tak okropnej głównej postaci czytanie jej było dla mnie niemałą torturą. 

W najbliższym czasie postaram się także stworzyć taki post o 5 najlepszych książkach przeczytanych w I półroczu 2017 roku, bo przecież o nich także warto jest wspomnieć. Mam nadzieję, że nie nastąpi to zbyt późno, bo i ten wpis miał pojawić się już dawno temu, jednak mój kryzys blogowy trwa nadal i ciężko jest mi napisać nawet coś tak banalnego, jak takie krótkie zestawienie.

Jakie najgorsze książki przeczytaliście Wy do tej pory?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy opublikowany komentarz, opinia czytelników mojego bloga naprawdę wiele dla mnie znaczy i gorąco motywuje do dalszego pisania.

Copyright © 2016 Złodziejka Książek , Blogger