Czytając „Przepiórki w płatkach róży” miałam wrażenie, że skądś znam klimat tej książki, że nie jest mi on obcy i już kiedyś się z nim spotkałam. Nie zawsze takie porównania przychodzą mi na myśl, jednak gdy już się pojawiają, są one główną przyczyną tego, że jakaś książka zapada mi w pamięć bardziej niż inne. Nie od razu wpadłam na to, że atmosfera panująca w tej powieści przypomina mi nieco „Sto lat samotności” Marqueza – książkę niesamowitą i z całą pewnością wyjątkową, o której nie zapomnę przez długie lata. Co prawda obie powieści nie za bardzo można ze sobą porównywać, jednak z pełną szczerością piszę, że książka Laury Esquivel dostarczyła mi tyle samo radości co historia rodziny Buendia autorstwa wspomnianego przeze mnie, kolumbijskiego pisarza.
Autorka stworzyła piękną i wzruszającą historię o zakazanej miłości. Tita, główna bohaterka, już od urodzenia z góry skazana jest na życie u boku matki. Jako najmłodsza córka w rodzinie musi zostać przy niej aż do śmierci, wobec czego nie może wyjść za mąż, tylko opiekować się matką. Na nieszczęście zakochuje się w mężczyźnie imieniem Pedro, który darzy ją równie gorącym uczuciem, spotykającym na swojej drodze przeszkodę w postaci meksykańskiej tradycji. Czy ta wyjątkowa miłość znajdzie szansę na spełnienie?
Po raz kolejny w przeciągu tego miesiąca spotykam się z książką, w której zapachy, smaki i potrawy odgrywają tak istotną rolę. Nie potrafię zliczyć, ile razy ślinka naciekła mi do ust po przeczytaniu kolejnego smakowitego opisu cudownej, meksykańskiej potrawy. Fragmenty te są nie tylko dodatkiem umilającym czytanie, ale dla prawdziwych smakoszy czy osób lubiących spędzić w kuchni kilka chwil sam na sam z przyprawami mogą okazać się nie lada gratką. Mogę tylko ostrzec, żeby nie czytać tej powieści na pusty żołądek, bo może się to skończyć natychmiastowym pochłonięciem kilku stron.
Powieść Laury Esquivel to bardzo cienka książka, wystarczy kilka wolnych chwil na jej przeczytanie, dlatego też bardzo się zdziwiłam, gdy dotarło do mnie, jak mocno przywiązałam się do bohaterów. Fabuła być może przypomina typowe, brazylijskie telenowele, ale ma w sobie urok, który nie pozwalał mi się od tej książki oderwać i podarował chwile, w których zapominałam o całym świecie. Być może dla niektórych historia ta kończy się zbyt szybko i pozostawia po sobie niedosyt, ja sama również ubolewam nad tym, że „Przepiórki w płatkach róży” skończyły się tak szybko, jednak gdy jest się w trakcie czytania, ma się wrażenie, że to przebogata w różne elementy historia, która posiada wszystko, na co czytelnik sięgający po taką lekturę może liczyć.
Z realizmem magicznym spotkałam się po raz pierwszy w powieści Patricka Süskinda pt. „Pachnidło”, jednak jego znaczenie zrozumiałam dopiero po zapoznaniu się z książką Bułhakowa („Mistrz i Małgorzata”) oraz Marqueza („Sto lat samotności”). Od tego momentu pokochałam ten nurt, choć specjalnie nie poszukiwałam książek, w których się znajdował. Fakt faktem jednak, że miłośnicy literatury, w której ta tendencja występuje, z całą pewnością docenią jego magię i wpływ na powieść Laury Esquivel. Ja, co prawda nie raz w konsternacji marszczyłam brwi, jednak sama książka dostarczyła mi mnóstwo radości i przyjemnych chwil, o których długo nie zapomnę.
Myślę, że miłośnicy skomplikowanych związków miłosnych i relacji międzyludzkich bez polecania sięgną po tę książkę, jednak jeżeli nie jest to wystarczająca rekomendacja, ja sama gorąco zachęcam do zapoznania się z tą powieścią. Nie jest obszerna, przeczytać ją można w mgnieniu oka bez męczenia się nad nużącą akcją czy nieciekawymi wydarzeniami. Dodatkiem jest ciekawie prowadzona akcja, ponieważ to autorka ze własnego punktu widzenia opowiada historię swojej babki, Tity i ma się wręcz wrażenie, jakby siedziała tuż obok, na fotelu i szeptała swoją historię do ucha czytelnika. To wzruszająca, czasami nieco absurdalna i humorystyczna historia, z której przeczytania jestem naprawdę zadowolona.
„W tej sytuacji Tita była zmuszona zatrudnić kucharkę, ale ta odeszła po trzech dniach. Nie mogła znieść wymagań i przykrego charakteru Mamy Eleny. Wtedy poszukano innej, ale ta z kolei wytrzymała tylko dwa dni, i znowu innej, i znowu, aż w całym miasteczku nie było już nikogo, kto chciałby pracować w kuchni. Najdłużej wytrzymała jedna głuchoniema - aż piętnaście dni - ale też odeszła, bo Mama Elena pokazała jej na migi, że jest kretynką”.
Ocena: 8/10
Wyzwania: Pierwsze słyszę.
Smaki, zapachy, potrawy mmm klimatycznie :)chętnie przeczytam po tak wspaniałej rekomendacji :)
OdpowiedzUsuńNie słyszałam, ale chętnie sięgnę :)
OdpowiedzUsuńSkoro taka klimatyczna, to może się nią zainteresuję. :)
OdpowiedzUsuńPrzypomina mi się moje czytanie "Gry o tron" - bohaterowie często coś jedli, a ja się zaczynałam czuć wtedy głodna... :) Widzę więc, że to kolejna książka sprzyjająca tyciu :D Zapowiada się jednak uroczo, takie odniosłam wrażenie
OdpowiedzUsuńWywnioskowałam, że książka jest bardzo klimatyczna, a ja takie lubie. No i uwielbiak ksiązki o relacjach międzyludzkich :)
OdpowiedzUsuńJakoś nie zaciekawiła mnie ta książka.
OdpowiedzUsuńTwoja recenzja bardzo mnie zaciekawiła :) Chętnie rozejrzę się za tą książką :)
OdpowiedzUsuńKupiłaś mnie tym porównaniem do "Stu lat samotności" - nawet jeśli historie nie są do siebie szczególnie podobne, to chętnie przeczytam coś z taką atmosferą. :)
OdpowiedzUsuńAktualnie nie mam ochoty na takie historie, ale myślę, że w najbliższym czasie postaram się ją zdobyć, bo Twoja recenzja mnie do niej zachęciła. Lubię takie klimaty - gdzie liczy się wszystko. Zapach, smak... kolory. Książka musi być piękna :)
OdpowiedzUsuńChciałabym, bardzo chciałabym przeczytać ;)
OdpowiedzUsuń"Sto lat samotności" to moja ulubiona książka,więc wszystko,co jest do niej chociaż podobne, jest warte przeczytania. Tak więc,chętnie sięgnę po tą pozycję. :)
OdpowiedzUsuń