Ucieczka przed problemami zawsze jest znacznie łatwiejsza od zmierzenia się z nimi. Wiele osób wybiera tę skrótową drogę, ponieważ stanąć twarzą w twarz z bolesną przeszłością to coś, co znacznie przerasta możliwości wielu, bardzo wielu osób. Powszechne jest stwierdzenie, że to jednak stawienie czoła demonom przeszłości wymaga prawdziwej odwagi, moim zdaniem natomiast nie ma nic złego w ucieczce przez tragicznymi wspomnieniami, co też uczyniła główna bohaterka tej książki.
Kelsey Summers po ukończeniu college'u zdecydowała się na podróż po Europie, którą jej przyjaciele uważają za chęć wybawienia się, doznania niesamowitej przygody i po prostu świetnego spędzenia czasu. Brak rodziców, kontroli, odpowiedzialności... brzmi nieźle, prawda? Motywy Kelsey są jednak zupełnie inne, a cała jej podróż zaczyna się komplikować w momencie, gdy spotyka na swojej drodze przystojnego Hunta - faceta, który również skrywa pewną tajemnicę. Przebywanie jednak w jego towarzystwie sprawia, że na wierzch zaczynają wypływać wspomnienia, które Kelsey chciałaby jak najszybciej zostawić za sobą.
„Coś do ocalenia” okazało się być książką o niebo lepszą od swoich poprzedniczek! Jestem naprawdę zaskoczona tym, w jakim stopniu ta książka przypadła mi do gustu, bo choć dwie poprzednie części również bardzo mi się spodobały, to jednak - nie oszukujmy się - nie spodziewałam się po tej powieści zbyt wiele. Moje drobne, niewygórowane oczekiwania zostały jednak w 100% zaspokojone, co wywołuje we mnie niemały podziw.
Już po przeczytaniu powieści „Coś do ukrycia” (2 tom) z łatwością można zauważyć, że autorka porusza się po wykreowanym przez siebie świecie pewnym utartym schematem. Wszystkie trzy historie toczą się w ten sam sposób, z tą różnicą, że bohaterowie skrywają różne tajemnice i dotknięci są zróżnicowanymi wydarzeniami z przeszłości. Oprócz tego dynamika w związkach w trzech książkach tej autorki, które przeczytałam, toczy się w dokładnie ten sam sposób, na tej samej zasadzie. Czy to jednak źle? Cóż, według niektórych na pewno tak, jednak mnie osobiście „Coś do ocalenia” było w stanie zaskoczyć, bo choć tajemnicę Hunta odkryłam zaledwie o ułamek sekundy wcześniej niż główna bohaterka, to jednak czułam się odrobinę zaskoczona tym, czym ta tajemnica tak właściwie była.
Po raz kolejny zachwycił mnie humor autorki - wiele scen w tej książce było tak zabawnych, że podczas ich czytania nie byłam w stanie nie zachichotać głupkowato do samej siebie. Zdarzały się co prawda wypowiedzi nieco drętwe i „wystudiowane”, nie przeszkadzały mi one jednak w żaden sposób w czytaniu tej książki i w czerpaniu satysfakcji z historii bohaterów. Bo - to muszę przyznać - satysfakcji tej było całkiem sporo. Cora Carmack zdecydowanie lubuje się w obdarowywaniu swoich bohaterów tragiczną przeszłością i problemami, z którymi muszą się zmierzyć i moim zdaniem „Coś do ocalenia” posiada tego dramatycznego ładunku zdecydowanie więcej w porównaniu z poprzednimi książkami. Historia Kelsey uderzyła we mnie dużo bardziej niż chociażby sytuacja Max z „Coś do ukrycia”, a zmagania bohaterki wydały mi się bardziej realne. Dzięki temu naprawdę mocno zaangażowałam się w tę powieść.
Konkluzja jest prosta: uważam tę książkę za jak najbardziej godną polecenia. Spędziłam z nią świetny czas, dlatego jeżeli szukacie krótkiej, nieskomplikowanej historii, wówczas zdecydowanie zachęcam do przeczytania tej powieści.
Ocena: 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy opublikowany komentarz, opinia czytelników mojego bloga naprawdę wiele dla mnie znaczy i gorąco motywuje do dalszego pisania.