Zawsze głęboko dobijała mnie sytuacja ludzi, którzy tłamsili w sobie swoje problemy bez możliwości porozmawiania o nich z kimkolwiek z otoczenia - i nie z powodu braku bliskich osób, tylko nawet ze względu na wewnętrzną blokadę skutecznie utrudniającą im porozumiewanie się z innymi ludźmi. Wiem coś o tym. Czasami pomimo ogromnych chęci człowiek nie jest w stanie w aż tak wielki sposób otworzyć siebie, swoje wnętrze przed inną osobą, przez co egzystuje z przytłaczającym go ciężarem trosk, zmartwień i horroru przeszłości. Dosyć często myślę o tym jak wiele zależy od tego, że ktoś trzeci dowie się o naszych problemach, jak bardzo pomaga świadomość, iż nie jesteśmy sami w naszym dramacie, że jest ktoś, kto rozumie i potrafi wysłuchać.
„Ostatni pociąg do Babylon” opowiada historię Aubrey Glass, dosyć nietypowej bohaterki, która od dłuższego pisze listy pożegnalne na wypadek popełnienia samobójstwa. To postać zmagająca się ze swoimi własnymi demonami - tymi z przeszłości oraz teraźniejszymi, która pewnego dnia dowiaduje się, iż samobójstwo popełnia Rachel, będąca niegdyś jej najlepszą przyjaciółką. Powrót Aubrey do rodzinnego miasteczka będzie nie tylko na swój sposób pożegnaniem się z bliską jej dawniej osobą, ale także z próbą pogodzenia się z przeszłością i wydarzeniami, które na zawsze zmieniły jej życie.
Wiedziałam, że powieść Charlee Fam będzie bardzo ciężką lekturą i byłam całkowicie przygotowana na ładunek emocjonalny, który wiedziałam, że książka ta ze sobą przyniesie. Czasami jednak nieważne jest zupełnie, na ile się przygotujemy i na co nastawimy - pewne książki pomimo naszych skonkretyzowanych oczekiwań są w stanie niesamowicie nas zaskoczyć i wbić w fotel. Tak właśnie ma się sytuacja z powieścią „Ostatni pociąg do Babylon”, która jest książką niezwykle wyjątkową i niezwykle zaskakującą. Ja osobiście jestem osobą naprawdę nieskomplikowaną (a przynajmniej tak mi się wydaje), bardzo łatwo jest mnie zaskoczyć, nie wymagam od książek czy nawet ludzi zbyt wiele, dlatego też powieść Charlee Fam czytałam z wielkim zainteresowaniem, dosłownie pochłaniałam każdą kolejną kartkę, całym sercem pragnęłam dowiedzieć się tego, co wydarzy się dalej, starając się jednocześnie czytać tę książkę w miarę spokojnym rytmie (a najchętniej pożarłabym ją w całości) i z całych sił powstrzymywałam się od zerkania na koniec strony, aby nie spoilerować sobie przyszłych wydarzeń. Uwierzcie mi, to było strasznie trudne!
Niesamowicie urzekło mnie również to, w jaki sposób oddziaływał na mnie klimat tej powieści. Jak pewnie możecie się domyślać ciężka tematyka tej książki w całości przekłada się na panującą w niej atmosferę, a ta totalnie mną zawładnęła! Im bardziej zagłębiałam się w książkę, im więcej faktów poznawałam i im więcej dowiadywałam się o sytuacji Aubrey i jej nieciekawej przeszłości tym mocniej czułam, jakby przygnębiająca, przytłaczająca atmosfera „Ostatniego pociągu do Babylon” wżerała mi się w duszę i pomimo zakończenia czytania tej książki pozostała tam, głęboko ukryta, niczym ołowiany pocisk, którego nie tak łatwo jest wyciągnąć. Niesamowite, wyczerpujące, aczkolwiek zdecydowanie niesamowite uczucie.
„Ostatni pociąg do Babylon” to lektura z rodzaju tych, gdzie niemalże wszystko idzie nie po mojej myśli. Tysiące razy miałam ochotę krzyczeć podczas jej czytania, ostrzegać główną bohaterkę, nieustannie ją upominać („Nie rób tego! To się bardzo źle skończy!”). Niestety jednak w pewnym momencie pogodziłam się z tym, iż losy Aubrey to w większości równia pochyła, która sprawiała, iż ja sama czułam się tak, jakbym traciła kontrolę nad swoim życiem. Kiedy bohaterka wspominała - a zaznaczyć muszę, że połowa tej powieści to retrospekcje, połowa natomiast wydarzenia dziejące się w teraźniejszości - o niezwykle toksycznej przyjaźni, jaka łączyła ją z Rachel, wówczas miałam przeraźliwą chęć namawiania ją na jak najszybsze zerwanie tej niezdrowej znajomości. Kiedy opowiadała o swoim pierwszym związku, wtedy chciałam najzwyczajniej w świecie wpełznąć do książki i usuwać wszelkie kłody, które rzucano tej dwójce pod nogi. Kiedy Aubrey przedstawiała powolne staczanie się coraz bardziej w dół... wówczas miałam ochotę płakać, bo wiedziałam, że moja pomoc nie jest w żaden sposób możliwa. I doskonale wiem, że to fikcja, jednak naprawdę dawno nie czułam się tak wobec żadnej historii i żadnej postaci.
Lektura Charlee Fam to wbrew pozorom i wbrew temu, co możecie wywnioskować po moich wcześniejszych akapitach nie tylko historia o stracie, powolnym zatracaniu się w smutku i pogrążaniu w nieustannie pochłaniającej depresji. Pomimo trudnej, bolesnej tematyki jest to również opowieść o wznoszeniu się ponad swoje możliwości, o pokonywaniu strachu i przeciwności, które los rzuca człowiekowi pod nogi. To opowieść o trudnej i powolnej, aczkolwiek skutecznej i niebywale satysfakcjonującej wędrówce w głąb samych siebie w celu stanięcia na nogi, o stawaniu twarzą w twarz z największymi lękami i o uświadamianiu sobie, jak istotne jest nasze życie. Ta niebanalna historia totalnie zakręciła mi w głowie, dlatego gorąco zachęcam do jej przeczytania, a jednocześnie życzę sobie i wszystkim lubiącym ambitniejsze książki, aby tak cudownej literatury było na rynku jeszcze więcej!
Ocena: 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy opublikowany komentarz, opinia czytelników mojego bloga naprawdę wiele dla mnie znaczy i gorąco motywuje do dalszego pisania.