O „Lecie koloru wiśni” usłyszałam po raz pierwszy już kilka miesięcy temu, jednak bardzo sceptycznie podeszłam do tej książki, szczerze mówiąc kompletnie nie czułam się do niej przekonana, przez co przeszłam obok niej obojętnie. Dopiero nie tak dawno temu zauważyłam, jak pozytywnie wypowiadają się o tej powieści pewne osoby, a ich pochlebne recenzje tak bardzo mnie do tej książki skusiły, że w końcu postanowiłam po nią sięgnąć. I choć absolutnie nie jest to decyzja, której teraz żałuję, to jednak od samej książki spodziewałam się jednak czegoś więcej.
Powieść opowiada o Emely, studentce literaturoznawstwa, która niezwykle cieszy się na przyjazd swojej najbliższej przyjaciółki do Berlina. Niestety, spotyka ją również pech w postaci starszego brata Alex – Elyasa. Emely łączy z nim nieciekawa, przykra przeszłość – niegdyś gorące uczucie przemieniło się w czystą nienawiść, jednakże próby unikania Elyasa spełzają na niczym, ponieważ to właśnie do niego Alex postanowiła się wprowadzić. Do całej tej pokręconej sytuacji dołącza również Luca – tajemniczy wielbiciel, który zaczyna wysyłać Emely romantyczne maile. W ten sposób bardzo szybko jak do tej pory spokojne życie Emely wywraca się do góry nogami.
Mam naprawdę bardzo mieszane uczucia jeżeli chodzi o bohaterów tej książki, ponieważ z jednej strony nie spodobała mi się ich kreacja, szczególnie w przypadku dwójki głównych postaci, a z drugiej jednak posiadali oni pewne cechy charakteru, które przypadły mi do gustu. Pisząc o kreacji jednak, mam tutaj na myśli to, że byli oni raczej jednowymiarowi, zabrakło mi głębi ich charakterów, jakiejś drugiej perspektywy, z której mogłabym na nich spojrzeć i dzięki której ujrzałabym ich w innym świetle. Przez ich dosyć kiepskie przedstawienie nie potrafiłam się z nimi zżyć czy zapałać wobec nich cieplejszym uczuciem.
Przez to właśnie Alex wydała mi się być raczej głupiutką, zapatrzoną w siebie trzpiotką, bardzo powtarzalną jeżeli chodzi o w pewnym momencie pojawiający się obiekt jej westchnień – nieustanne czytanie o tym „jaki on jest fajny!” oraz „jaki on jest słodki!” powoli, aczkolwiek skutecznie zaczynało mnie irytować. Emely to natomiast klasyczny przykład „innej niż wszystkie” (nawet nie potraficie sobie wyobrazić, jak bardzo nienawidzę tego motywu, który tak chamsko wrzuca wszystkie kobiety do jednego worka) – jest oczywiście „uroczo” niezdarna, posiada raczej przeciętny wygląd, zdecydowanie nie jest wybitną pięknością, jest mądrzejsza niż „reszta” dziewczyn oraz standardowo ma różniące się od nich zainteresowania. Nie trzeba nawet zbytnio się przyglądać, aby zauważyć, że jest to prawie idealny klon Belli Swan, z jedną różnicą – Emely cechuje zaskakująco duża ilość sarkazmu we krwi. Elyas natomiast jest trochę takim badboyem, bezczelny, niemiły, arogancki (facet idealny, co nie?), jednak – jak się pewnie domyślacie – pod tą bardzo twardą skorupą znajduje się cudowne, wrażliwe wnętrze niczym u pluszowego misia, którego aż pragnie się przytulić. Poważnie, bohaterowie tej książki to mieszanka wybuchowa, która doprowadzała mnie do nieziemskiej frustracji.
„A przecież książki to jeden z najcenniejszych darów na ziemi. Kunsztownie zestawione słowa, które zmieniały się w melodię, a potem w obrazy. Białe, puste kartki, na których powstawały światy większe od wszechświata. Przestrzenie, które wciągały ludzi i kazały im zapominać o wszystkim wokół. Literatura była magicznym zaklęciem, któremu całkowicie uległam.”
Moje starania, aby doszukać się jakiejkolwiek logiki w zachowaniu głównej bohaterki spełzły na niczym, dlatego cały czas nie potrafię zrozumieć, dlaczego Emely zachowywała się w tak pokrętny sposób. Mówiła jedno, robiła drugie (czasami myślała też trzecie), a przez to ja sama nie wiedziałam, jak powinnam się wobec niej ustosunkować. Jej niezdecydowanie bardzo mieszało mi w głowie, a hipokryzja doprowadzała do szewskiej pasji. Oczywiście, aby zagęścić i skomplikować sytuację, bohaterka raz czy dwa musiała wyciągnąć fałszywe wnioski, aby później wykorzystać ten moment (w którym, to muszę dodać, niesamowicie ucierpiała pewna osoba z tragiczną przeszłością, dla której zdrowia ta konkretna sytuacja mogła okazać się bardzo niebezpieczna) do swoich własnych celów, nie interesując się nawet przez chwilę tym, w jakim stanie jest jej nowa koleżanka. Przyznaję szczerze, że bezmyślność Emely nieustannie mnie zadziwiała, a w związku z wspomnianą wyżej sytuacją, której szczegółów oczywiście nie zdradzę, mogłabym posądzić ją nawet o brutalny brak skrupułów.
Nie bardzo rozumiem niechęć głównej bohaterki w stosunku do innych dziewczyn, przewijających się przez tę powieść, a kilka razy naprawdę udało mi się odczuć wydawane przez nią negatywne wibracje wobec innych przedstawicielek jej własnej płci. Było to coś, co udało mi się wyczytać między wierszami, nic wprost napisanego przez autorkę, mimo wszystko jednak dziwię się, skąd ten dystans jeżeli chodzi o inne kobiety pojawiające się w jej towarzystwie. Kompletnie bezpodstawne uczucie zagrożenia? Poczucie wyższości? W pewnym stopniu na pewno, tak wywnioskowałam z myśli Emely i zdecydowanie było to coś, co bardzo negatywnie wpłynęło na moją ocenę jej charakteru.
Niektórzy mówią, że stara miłość nie rdzewieje i to właśnie na tym powiedzeniu Carina Bartsch postanowiła oprzeć swoją powieść. Emely i Elyas darzą się ogromną niechęcią, jednak gdzieś głęboko pod tymi pozorami nienawiści kryje się jeszcze nie tak bardzo wygasłe uczucie, ta iskra, która sprawia, że coś wciąż ich do siebie przyciąga... a przynajmniej tak wydaje się Elyasowi, który nie daje Emely wytchnienia i postanawia utorować sobie drogę do jej serca. Oczywiście to wszystko tylko tak pięknie brzmi, bo w rzeczywistości zachowanie Elyasa jest nieco inne. Chłopak kompletnie nie respektował przestrzeni osobistej głównej bohaterki, bez pytania ją naruszając, grzebał w jej rzeczach osobistych oraz zachowywał się w stosunku do niej w bardzo nachalny sposób, gdy Emyly wyraźnie sobie tego nie życzyła. Nie mogę uwierzyć, że autorka nazywała takie zachowanie podrywem czy flirtowaniem – było to coś niesamowicie natrętnego i szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie uważać takiego zachowania za atrakcyjne.
„Moja teoria, że mężczyźni przychodzą na świat z wadą mózgu, potwierdzała się z każdym dniem.”
W wielu recenzjach czytałam, że „Lato koloru wiśni” to niesamowicie zabawna książka, z bardzo dowcipnymi dialogami, przy których niektórzy czasami pękali wręcz ze śmiechu. Faktycznie, humoru w tej książce jest sporo, jednak w większości przypadków ten dowcip wcale nie był zabawny, a wręcz przeciwnie – mocno mnie męczył i zmuszał do wywracania oczami. Rozmowy między Emely i Elyasem to nieustanne odbijanie piłeczki, próba sprawdzenia, kto komu dogryzie najmocniej, a wyglądało to tak, jakby Emely i Elyas nie potrafili komunikować się ze sobą w żaden inny sposób, niż poprzez uszczypliwe, niemiłe komentarze. Było to naprawdę bardzo frustrujące i, szczerze mówiąc, dosyć zaskakujące, bo przecież mówimy tutaj o dwójce dorosłych ludzi, którzy co do zasady powinni potrafić komunikować się ze sobą jak na dwójkę normalnych osób przystało.
W „Lecie koloru wiśni” nie dzieje się na dobrą sprawę dużo, w dodatku jest to historia dosyć przewidywalna, jednak mimo wszystko czerpałam z jej czytania jakąś nieuzasadnioną przyjemność. Naprawdę byłam ciekawa tego, w jakim kierunku potoczy się ta historia, czy bohaterowie w końcu przestaną porozumiewać się jak kilkunastoletnie dzieciaki oraz czy ich charaktery w jakiś sposób ewoluują. Nie wszystkim jestem usatysfakcjonowana, jak możecie przeczytać powyżej, jednak „Lato koloru wiśni” czytało mi się naprawdę szybko, była to stosunkowo odprężająca lektura, po której sięgnięcia absolutnie nie żałuję. Poza tym, co jak co, ale zakończenie – choć z jednej strony bardzo irytujące – naprawdę zachęciło mnie do sięgnięcia po kontynuację tej powieści.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy opublikowany komentarz, opinia czytelników mojego bloga naprawdę wiele dla mnie znaczy i gorąco motywuje do dalszego pisania.