Powieść Joy Fielding przeczytałam już jakiś czas temu, bo pod koniec kwietnia, jednak kompletnie nie mogłam się zebrać do napisania tej recenzji z dosyć prostego powodu. „Nie ma jej” wywołała we mnie całą masę sprzecznych odczuć, w związku z czym potrzebowałam odrobiny czasu, aby poukładać sobie w głowie emocje wywołane tą powieścią i dopiero później napisać w miarę spójną recenzję. Prawda jest bowiem taka, że z jednej strony jestem wystarczająco usatysfakcjonowana tą książką, aby sięgnąć po inne tytuły tej autorki, z drugiej jednak jest całkiem sporo elementów, które podczas lektury nie przypadły mi do gustu.
Historia opowiada o losach Caroline i Huntera, którzy w celu uczczenia swojej rocznicy ślubu postanawiają wraz z dwiema córeczkami wybrać się do Meksyku. Tam, w hotelu, w którym się zatrzymali, mąż namawia Caroline, aby zostawiła córki w apartamencie, podczas gdy oni zejdą na dół, aby zjeść kolację wraz z przyjaciółmi. Niestety, ta decyzja kończy się dla małżeństwa tragicznie, bowiem ich najmłodsza córka zostaje porwana, a spokojne do tej pory życie Caroline zamienia się w piekło. Teraz, piętnaście lat później, kontaktuje się z nią tajemnicza Lili, podając się za jej dawno zaginioną córkę. Czy nastolatka rzeczywiście jest jej porwanym w Meksyku dzieckiem, czy jedynie kimś, kto szuka rozgłosu, pragnąc zasmakować odrobiny sławy?
Fakt faktem – tę książkę czytało mi się naprawdę bardzo przyjemnie, bo choć pomimo kilku mankamentów naprawdę nie byłam w stanie się od niej oderwać. Autorka tak fajnie konstruuje tempo tej akcji, tak fajnie przedstawia czytelnikowi kolejne wydarzenia, że nie sposób jest oderwać się od tej powieści. Bardzo chciałam wiedzieć, co wydarzy się dalej, w jakim kierunku potoczy się fabuła, a dzięki powracaniu co jakiś czas w przeszłość, do momentu, w którym Caroline z rodziną postanowiła uczcić rocznicę małżeństwa w Meksyku, cały ten obraz sytuacji, w jakiej znalazła się główna bohaterka nabierał jeszcze większego, jeszcze głębszego sensu, a czytanie „Nie ma jej” stawało się coraz przyjemniejsze.
Niestety jednak powieść ta nie jest zbyt zaskakująca, bardzo szybko udało mi się odkryć, kto może stać za porwaniem małej Samanthy. Być może nawet troszkę za szybko jak na mój gust, ponieważ przez to przewidzenie biegu akcji lektura ta tak naprawdę pozbawiła mnie większych wrażeń. Nie było momentu, w którym otwierałabym oczy ze zdumienia czy chociażby kręciła głową z niedowierzaniem, jak misternie uknuta została cała ta intryga.
Nie za bardzo przypadł mi do gustu język autorki, głównie w przypadku dialogów, które brzmiały niestety stanowczo zbyt drętwo i sztucznie. Brakowało im pewnego rodzaju naturalności, a przede wszystkim towarzyszącym im emocji bohaterów. Joy Fielding co prawda opisuje, co w danym momencie odczuwała główna bohaterka, ja jednak nie byłam w stanie tego poczuć, nie „widziałam” tych opisywanych emocji, a przez to jednocześnie nie byłam w stanie w jakikolwiek sposób utożsamić się z główną postacią czy w najmniejszy choć sposób wejść w jej buty i poczuć to, co Caroline czuła w danym momencie.
Joy Fielding w naprawdę świetny sposób kreuje portret odrzuconej córki i jest to rzecz, która w tej książce bardzo mocno mnie zachwyciła. Caroline po stracie córki pogrążyła się w rozpaczy, na czym ucierpiało nie tylko jej małżeństwo, ale przede wszystkim relacje ze starszą córką, która coraz bardziej zaczęła się oddalać od matki, uciekając w objęcia opiekuńczej babci. Dialogi między tymi bohaterkami doskonale pokazują, jak ciężkie stało się dla nich komunikowanie między sobą, każda najbanalniejsza rozmowa prowadziła do kłótni i wyrzucania sobie w twarz tego, co obie bohaterki bolało najbardziej. Relacja między tymi postaciami jest przedstawiona w rewelacyjny sposób, bardzo wyraziście przedstawia portret dziecka, które czuje się odepchnięte i ma wrażenie, że w żaden sposób nie jest w stanie wygrać z żalem matki po stracie młodszej córki.
Napisałam, że „Nie ma jej” spodobało mi się na tyle, abym była skłonna sięgnąć po inne książki tej autorki, jednak czy na pewno tak się stanie? Tego nie jestem pewna. Nie wiem, czy chcę brnąć w twórczość autorki, której pierwsza napotkana książka nie zwaliła mnie z nóg, czy nie wolałabym jednak ruszyć na poszukiwanie thrillera, który naprawdę mnie zachwyci. Dlatego też jeżeli czytaliście jakieś inne powieści Joy Fielding i jesteście w stanie je polecić – piszcie, dajcie znać, czy warto jest dać tej autorce drugą szansę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy opublikowany komentarz, opinia czytelników mojego bloga naprawdę wiele dla mnie znaczy i gorąco motywuje do dalszego pisania.