Neal Shusterman jest
autorem, którego znam już od kilku dobrych lat, jednak jedynie z
dwóch opublikowanych wcześniej powieści: pierwszego tomu duologii
„Podzieleni” oraz książki „Strych Tesli”, którą napisał
wspólnie z Erikiem Elfmanem, a która – co podkreślałam w
wielokrotnie w różnych postach – jest jedną z najciekawszych
przeczytanych przeze mnie książek. Pomimo tego, że moje
doświadczenie z twórczością Shustermana jest niewielkie, to
jednak niesamowicie cenię sobie jego pióro i z przyjemnością
obserwuję rozwój jego kariery pisarskiej, tym samym bez
najmniejszego zawahania sięgnęłam po „Głębię Challengera”,
powieść tak niesamowicie różną od jego wcześniej opublikowanych
dzieł.
Historia opowiada o
Cadenie Boshu, zdolnym nastolatku, który z jednej strony jest
wrażliwym i uzdolnionym artystycznie uczniem liceum, z drugiej
natomiast coraz bardziej pogrążającym się w otchłani,
poszukiwaczu pragnącym zbadać tajemnicę Głębi Challengera, najgłębiej położonego punktu Rowu Mariańskiego. Z
każdą chwilą coraz mocniej popadający w paranoje i halucynacje
chłopak próbuje walczyć z tym, co prawdziwe, a tym, co jest
jedynie ułudą, nie mającą z rzeczywistością nic wspólnego.
Przyznam szczerze, że
nie od początku wgryzłam się w tę książkę, jej pierwsze
kilkadziesiąt stron było dla mnie niemałym orzechem do zgryzienia,
ponieważ wciągnięcie się w tą opowieść szło mi dosyć
opornie. Nie wiem czy jest to spowodowane sposobem przedstawienia
całej tej historii czy może tematyką tej książki, jednakże
dopiero po dobrych kilkudziesięciu stronach dałam jej się porwać
i ujrzałam tkwiące w niej bolesne piękno, o którym pisało
przede mną bardzo wielu innych czytelników.
„Martwe dzieci stawia się na piedestale, a te chore psychicznie zamiata się pod dywan.”
„Głębia Challengera”
przedstawiona jest w dwojaki sposób, bowiem co jakiś czas fragmenty
z codziennego życia Cadena przeplatane są z fragmentami, w których
główny bohater jest uczestnikiem morskiej podróży mającej na
celu zbadanie tytułowej Głębi Challengera. Przeplatanie się tych
dwóch światów powoduje, że powieść Shustermana nabiera zupełnie
innego znaczenia, przepełniona jest ona cudownymi metaforami,
niedopowiedzeniami oraz często bardzo krótkimi refleksjami Cadena,
które sprawiły, że powieść ta uderzyła prosto w sam środek
mojego serca, pozostawiając mnie po jej odłożeniu z uczuciem
niesamowitego otępienia.
Co najbardziej spodobało
mi się w tej powieści to fakt, że nie próbuje ona w żaden sposób
pouczać czytelnika, a styl autora daleki jest od jakiegokolwiek
moralizowania, którego w literaturze tak bardzo nie lubię.
Shusterman w niesamowicie szczery, nieprzekoloryzowany sposób
przedstawia dokładnie to, jak wygląda sytuacja osoby, która z
każdym dniem coraz bardziej pogrąża się w otchłani, z której
nie ma ucieczki. Autor zarysowuje bardzo realną i brutalną
jednocześnie sytuację rodziny, która robi wszystko, aby pomóc
ukochanej osobie, sytuację przyjaciół, którzy nie mają
początkowo pojęcia, co dokładnie się dzieje, ale przede wszystkim
przedstawia sytuację chorej osoby, która jest tak bardzo bezradna w
obliczu niesamowicie zmieniającego się dla niej świata.
„Mimo wszystko, skoro trzeba stanąć o włos od śmierci tylko po to, żeby wołać o pomoc, to coś gdzieś jest nie tak. Albo od początku krzyczałeś za cicho, albo ludzie wokół ciebie są ślepi i głusi. Przez co wydaje mi się, że to nie tylko wołanie o pomoc – ale raczej o to, żeby być traktowanym serio. Wołanie: „Tak bardzo cierpię, że świat chociaż raz musi się dla mnie gwałtownie zatrzymać”.”
Podczas czytania „Głębi
Challengera” pękało mi serce i piszę to z całkowitą
szczerością – ta książka totalnie rozłożyła mnie na łopatki.
Gdy w końcu po tych kilkudziesięciu stronach udało mi się w pełni
wgryźć w opisywaną przez autora historię, reszta lektury była
jazdą bez trzymanki. Wielokrotnie roniłam łzy nad losem głównego
bohatera, wielokrotnie również miałam ochotę krzyczeć z
bezsilności, gdy przypominałam sobie, jak bardzo niesprawiedliwie
traktowane i spychane poza margines są osoby z zaburzeniami
psychicznymi. I może nie sposób przedstawienia tej historii jest
tak bardzo niesamowity, co jednak ta niemożliwa do opisania paleta
emocji, którą książka dostarcza. Strach, bezsilność,
obezwładniający smutek, żal, szok – to tylko niektóre z wrażeń,
których doświadczyłam podczas lektury i naprawdę nie mogę
uwierzyć, że musiałam czekać tak długo na książkę, która
całkowicie, w 100% sprawiła, iż po jej przeczytaniu jedyne co byłam w stanie przez dłuży czas robić to patrzeć się tępo w ścianę,
próbując opanować tę gamę emocji, które towarzyszyły mi
podczas czytania.
Warto również wspomnieć, iż
historia Cadena Bosha, chłopca żyjącego w dwóch światach, nie
jest utworem fikcyjnym, o czym pod koniec książki pisze sam
Shusterman. Wzorowana jest ona bowiem na losach Brandona Shustermana,
syna autora, który zmagał się z takimi samymi przeszkodami, co
główny bohater tej powieści. Sprawia to, że „Głębia
Challengera” jest czymś niesamowicie osobistym, co zasługuje na
jeszcze większy szacunek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy opublikowany komentarz, opinia czytelników mojego bloga naprawdę wiele dla mnie znaczy i gorąco motywuje do dalszego pisania.