4 lipca 2017

Światło, które utraciliśmy, Jill Santopolo


Czytając opis „Światła, które utraciliśmy” spodziewałam się pięknej i przejmującej lektury – to właśnie z tego względu zdecydowałam się na przeczytanie tej powieści. W ostatnim czasie nie spotykałam się z książkami, które w jakikolwiek sposób zmuszałyby mnie do głębszych refleksji, co bardzo chciałam zmienić, licząc na to, że powieść Jill Santopolo w pewien sposób do mnie przemówi, w jakimś stopniu może nawet wpłynie na sposób postrzegania otaczającego mnie świata lub najzwyczajniej w świecie podrzuci tematy, nad którymi będę musiała troszkę dłużej pomyśleć. W pewnym sensie pod tym względem „Światło, które utraciliśmy” spisało się naprawdę nieźle. 

Książka opowiada – krótko mówiąc – historię pewnej miłości, miłości niezapomnianej, szalenie intensywnej, zdolnej przenosić góry... jednak czy na pewno? Lucy i Gabe po poznaniu się w dniu, w którym wieżowce World Trade Center runęły na ulice Nowego Jorku uznali, że życie jest zbyt krótkie, aby z niego w pełni nie skorzystać, a przede wszystkim – aby przeżyć je osobno. Z początku związek pełen pasji i buzujących emocji kończy się, gdy Gabe postanawia przełożyć ponad niego swoją karierę i tym samym wyjechać na Bliski Wschód, aby pracować jako fotoreporter. Czy to oznacza koniec ich związku, czy może w pewien sposób jest to dopiero początek ich wspólnej przygody, a pierwsza miłość na zawsze pozostanie tą ostatnią?

Nie będę ukrywać, że pierwsze 50, może 60 stron wcale nie zapowiadało się zbyt wybitnie, co więcej – bałam się, że jeżeli historia dalej będzie toczyć się w ten sposób, zmusi mnie to do wystawienia tej książce niezbyt pochlebnej opinii. Na całe szczęście bardzo szybko opowieść ta przybrała zupełnie nieoczekiwany obrót, dosyć mierny początek zamienił się w coś, od czego bardzo ciężko było mi się oderwać, co z każdą kolejną przewróconą kartką pochłaniało mnie coraz bardziej i sprawiło, że mimowolnie w całą tę historię poczułam się zaskakująco mocno zaangażowana. 

„Światło, które utraciliśmy” jest przede wszystkim – i co najważniejsze – opowieścią niesamowicie prawdziwą, cudownie autentyczną, nieprzekoloryzowaną, pozbawioną sztuczności, dzięki czemu czyta się ją z prawdziwą przyjemnością. Opowiada ona o relacji między dwojgiem ludzi, której bardzo daleko do ideału, która pełna jest pewnych niedoskonałości, nieporozumień i to jest dla mnie zdecydowanie największym atutem tej książki. Ta prawdziwość, ten brak przerysowania, dzięki czemu powieść Jill Santopolo odbiera się w pewien sposób być może nawet odrobinę osobiście, dzięki temu ta książka jeszcze bardziej przemawia do czytelnika, kiedy ma się świadomość, że nie jest to opowieść wyidealizowana, a najzwyczajniej w świecie taka, która mogła przydarzyć się każdemu z nas. 

Bardzo spodobał mi się sposób narracji w tej powieści, ponieważ jest to zabieg, który – tak myślę – spotyka się w literaturze raczej bardzo rzadko. Lucy przez całą powieść relacjonuje Gabe'owi całe swoje życie, wszelkie doświadczenia, zmartwienia, troski, chwile, które sprawiły jej radość, a przez to cała ta historia nabrała dla mnie wymiaru niesamowicie osobistego. Chwilami czułam się wręcz tak, jakbym bezczelnie czytała czyjś pamiętnik, pełen skrytych myśli, które nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego i było to naprawdę niesamowite uczucie. 

Naprawdę nie spodziewałam się tego, że „Światło, które utraciliśmy” aż tak mnie w siebie zaangażuje, że aż tak mnie wciągnie i sprawi, że każdą kolejną stronę będę pochłaniać z prawdziwą chęcią dowiedzenia się tego, jak właściwie zakończy się historia Lucy i Gabe'a, których charaktery swoją drogą były równie nieidealne, co ich związek. Największym minusem tej powieści jest dla mnie właśnie jedynie to, że niestety nie byłam w stanie zapałać sympatią do bohaterów – doceniam kreację ich postaci i naprawdę uważam, że na tym polu autorka spisała się równie świetnie, jednak polubienie ich jest już zupełnie inną kwestią, której nie potrafiłam sprostać. Ich zachowanie oraz podejmowane przez nich decyzje sprawiły, że nie byłam w stanie myśleć o nich w pozytywny sposób.

„Światło, które utraciliśmy” to prawdziwa kwintesencja tego, jak krótkie i kruche potrafi być życie. To raz za razem odpowiadanie sobie na pytanie „co by było, gdyby...?”, to szukanie nadziei i otuchy w czasach, które bezpowrotnie utraciliśmy i które już nigdy do nas nie wrócą. Ale czy aby na pewno? Czy gdy spotkamy się z ponowną szansą na zaznanie upragnionego szczęścia to jednak postanowimy z niej skorzystać? Zrezygnujemy z czegoś stałego i bezpiecznego, aby wybrać niepewne, a jednak tak bardzo pożądane przez nas szczęście? 

Jeszcze raz muszę napisać, że nie spodziewałam się tak dobrej lektury – wiem, że po raz kolejny się powtarzam, ale naprawdę jestem bardzo mile zaskoczona tą powieścią. Być może nie zmieniła ona mojego życia, w żaden sposób na nie nie wpłynęła, nie stała się również jedną z moich ulubionych książek, ale jednak przypadła mi do gustu i pozwoliła na przeanalizowanie kilku bardzo istotnych kwestii, o których na co dzień zdecydowanie nie myślę. Skuście się na przeczytanie tej książki, być może i Wy znajdziecie w niej coś dla siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy opublikowany komentarz, opinia czytelników mojego bloga naprawdę wiele dla mnie znaczy i gorąco motywuje do dalszego pisania.

Copyright © 2016 Złodziejka Książek , Blogger