Słowa „ta książka złamie ci serce i sklei je na nowo” znajdujące się na okładce książki, muszę przyznać, iż sprawiły, że podeszłam do tej powieści bardzo sceptycznie. Z jednej strony chciałam, żeby okazały się one prawdą, z drugiej jednak takie sugestie zawsze wywołują we mnie uczucie zniechęcenia i brak podatności na sugestie wypisywane na okładkach niektórych książek. Prawda jest jednak taka, że po przeczytaniu słów wielu innych czytelników „Morza spokoju” pomyślałam nieśmiało: „A może jednak? Może i ja będę tą książką zachwycona?”. Chciałabym, żeby moje skromne nadzieje częściej miały swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości, bo „Morze spokoju” okazało się być naprawdę świetną książką.
Historia, którą przedstawia Katja Millay opowiada o losach dwójki bohaterów - Nastya Kashnikov to dziewczyna, która nie marzy o niczym innym, jak tylko o tym, aby w spokoju przetrwać liceum i żeby chłopak, który wyrządził jej kiedyś niewyobrażalną krzywdę zapłacił wreszcie za swoją zbrodnię. Josh Bennett wie, jak ciężko jest znaleźć przyjaciół, kiedy twoje imię kojarzy się innym wyłącznie ze śmiercią - raczej mało komu marzy się przyjaźń z gościem, którego wszyscy bliscy umierają. Dziwnym trafem te dwie osobowości zaczynają się nawzajem przyciągać, a ich relacja z biegiem czasu robi się coraz silniejsza - co wyniknie z tej niecodziennej znajomości?
Co najbardziej podobało mi się w tej książce to fakt, że historia nie ma nic wspólnego z fantastyką - nawet w najmniejszym stopniu. Nie ma w niej wilkołaków, wampirów, alternatywnego świata, do którego bohaterowie mogliby się udać czy nawet magii - poza tą, która znajduje się w bohaterach i ich losach opisanych przez autorkę. „Morze spokoju” to naprawdę fajna powieść, opowiadająca o tym, jak boleśnie prawdziwe bywa życie, jak bardzo niekiedy nie mamy wpływu na to, co nam się przytrafia i w jaki sposób postrzegają nas ludzie. Dla mnie jest to również historia o błędach, których nie da się w żaden sposób naprawić oraz o wybaczaniu, które nie przychodzi łatwo, a czasami jest ono wręcz niemożliwe. Myślę, że Katja Millay odbyła znakomitą wędrówkę wgłąb ludzkiego istnienia i dzięki zdobytym informacjom stworzyła świetną powieść, która na pewno pozostanie w mojej pamięci na długi czas.
Spodziewanie się wątku miłosnego w tej książce jest czymś oczywistym, dobrą wiadomością jest natomiast to, że relacja między bohaterami nie przeszkadza w tym, aby móc poznać ich osobno - sukces! Tak często brakuje mi tego w książkach i nieszczęśliwie zbyt często spotykam się z definiowaniem bohaterów poprzez rodzące się uczucie między postacią X a postacią Y. Jest to straszne marnotrawstwo niekiedy bardzo obiecujących charakterów, „Morze spokoju” natomiast pozwala czytelnikowi poznać indywidualne losy każdego z bohaterów, a ich egzystencja nie toczy się jedynie wokół drugiej osoby darzonej uczuciem. Chciałabym, żeby wielu innych autorów czy autorek brało przykład z tej pisarki, bo naprawdę jest się czego nauczyć.
Prawda jest taka, że spędziłam z tą książką naprawdę świetne chwile. Akcja toczy się dosyć szybko i dynamicznie, nie spotkałam się z ani jednym nużącym momentem, w zasadzie przez całą powieść historia utrzymana jest na tym samym poziomie, co bardzo mnie cieszy. Piszę „w zasadzie”, ponieważ jedynie zakończenie pozostawiło we mnie drobny niedosyt - najzwyczajniej w świecie chciałabym, żeby ta książka zakończyła się w inny, bardziej dramatyczny sposób. Jednak patrząc na to z drugiej strony - czy bohaterowie ci nie wycierpieli się wystarczająco? Każdy zasługuje na swój własny happy ending, dlatego w tej kwestii jestem trochę rozdarta. „Morze spokoju” oceniam jednak bardzo na plus, przywiązałam się do bohaterów, polubiłam w zasadzie każdą postać, którą dało się polubić, ilość zagadek i komplikacji znajdująca się w tej powieści bardzo mnie usatysfakcjonowała, więc nie mam innego wyjścia, jak tylko szczerze polecić Wam książkę Katji Millay - jest to kawałek naprawdę dobrej literatury.
Ocena: 8/10